Felietony
Die Deutsche Tour. A może to nie tak źle, że European Touru w Polsce nie będzie?
Na rewolucję jeszcze poczekamy. Trzynaście tegorocznych turniejów i jeden powracający po kilku latach – to kalendarz European Touru na sezon 2025. Rolę gospodarza przyjmie siedem państw, a połowa imprez – też siedem – znów przypadnie Niemcom. Polski w tym gronie raz jeszcze nie będzie. Zamiast European Touru prawdopodobnie zostaniemy z turniejem World Series. Zawód? Rozczarowanie? Stagnacja zamiast progresu? Z jednej strony tak. Z drugiej – być może i takie rozwiązanie ma swoje atuty.
Zacznijmy od niepopularnej opinii: nawet jeśli European Tour jest równie “European”, co “German”, w gruncie rzeczy naprawdę ciężko się dziwić, że są to rozgrywki w połowie niemieckie. Jak by nie patrzeć, PDC buduje darta w tym kraju już od kilkunastu lat. Ba! Nawet to, co znamy dziś jako PDC Europe, tak naprawdę powstało jako GDC, czyli German Darts Cooperation. Jaki był główny cel? Promocja darta w Niemczech, rzecz jasna. Nawet jeśli istnieje jakiś koszt odpuszczenia alternatywnych możliwości, postawienie na najludniejsze państwo w Europie ma w tym przypadku całkiem sporo sensu. To przecież największy regionalny rynek, w dodatku z bardzo zamożnym społeczeństwem. Jeśli chcesz sprzedać abonament PDC.TV za 60 funtów, to Niemiec dokona zakupu prędzej niż statystyczny mieszkaniec Europy.
Skutek wieloletniej popularyzacji darta w tym kraju jest taki, że najważniejszy mecz w niemieckiej historii – starcie Clemensa ze Smithem w półfinale mistrzostw świata – w peaku śledziły cztery miliony osób. Dalsza konsekwencja jest taka, że jeśli PDC organizuje turniej w 40-tysięcznej Riesie, nie musi się martwić, że nikt nie przyjdzie tego oglądać (co nie w każdym europejskim kraju byłoby taką oczywistością, jakiej wszyscy byśmy sobie życzyli).
Inna sprawa, że na Clemensie, Schindlerze czy Pietreczce (choć ostatnio w mniejszym stopniu) potencjał Niemców się nie kończy. Grono zawodników “mocnych, ale wciąż trochę za słabych” jest tam na tyle szerokie, że mamy do czynienia z tykającą bombą – w każdej chwili wystrzelić może ktoś, kto tylko ten rynek jeszcze bardziej napędzi.
Jeśli dart ma być w jakimś miejscu popularny, najpierw musi zakorzenić się w kulturze danego społeczeństwa. Po kilkudziesięciu latach samoistnej budowy tejże kultury na gruncie lokalnym (bo pierwsze niemieckie kluby darterskie powstawały już w latach 70.) i kilkunastu latach działalności międzynarodowej (GDC powstało w 2006 roku), wydaje się, że ten etap Niemcy mają już za sobą. Nadszedł okres zbierania plonów. Kultura, zbudowana marka, potencjał i wielkość rynku. Gdyby działacze PDC nie chcieli z tego skorzystać, byliby sabotażystami.
Węgry, Czechy, Szwajcaria i… nie Polska
Inna sprawa to ten rzeczony wyżej koszt utraconych możliwości. Bo jeśli dla kogoś miejsce jest, to dla kogoś innego musi miejsca zabraknąć. Przynajmniej obecnie, gdy PDC stosuje “liniową” wersję kalendarza, więc turnieje odbywają się jeden po drugim (do tego tematu jeszcze wrócimy).
Polski w European Tourze znów nie będzie. Ktoś mógłby pomyśleć, że jeśli na dwa dni turnieju World Series w Gliwicach sprzedano 16 tysięcy biletów, to taki European Tour powinien być oczywistością. Węgry są w kalendarzu, Czechy są w kalendarzu, nawet Szwajcaria jest w kalendarzu. Szwajcaria? A jakie oni mają zasługi? Nawet nie mają gracza w tourze. Ano właśnie! A w grę wchodzi jeszcze liczba ludności. Populacja Polski jest przecież większa niż populacja tych trzech krajów… razem wzięta. W takiej sytuacji European Tour musi być pewniakiem, prawda?
Jak widać – niekoniecznie. Chcąc nie chcąc, proces przyznawania turniejów nie przebiega tak liniowo i dynamicznie, jak byśmy sobie życzyli. Jedna jaskółka wiosny nie czyni, czy raczej – w tym przypadku – miejsca w terminarzu nie gwarantuje. Kalendarz nie jest z gumy, PDC ma swoje umowy i kontrakty, a Polska nie jest przecież jedynym “aspirującym” krajem w Europie. Czasami swoje trzeba odczekać. Wie o tym Belgia, która mimo tradycji, popularności i (do niedawna) graczy w Premier League, dopiero od tego roku może pochwalić się dwiema imprezami European Touru.
Żeby nie było wątpliwości – pod względem prestiżu European Tour to półka wyżej od turniejów World Series. Może nawet dwie półki, bo pewnie (trochę na siłę) dałoby się wystosować argumentację o wyższości turniejów podłogowych nad World Seriesami (pula nagród w Playersach jest dwa razy większa, a w dodatku pieniądze są rankingowe!). Skoro w 2025 roku zamiast hipotetycznego Poland Darts Open odbędzie się Poland Darts Masters (a tak należałoby założyć, choć oficjalnego potwierdzenia jeszcze nie ma), to w tym konkretnym momencie, w dany konkretny weekend następnego roku, zamiast wydarzenia ważnego odbędzie się wydarzenie mniej ważne. Po prostu – w świecie darta to inna skala prestiżu.
A może to i lepiej?
Z tym, że inna skala prestiżu to też inne wymagania. Nagle się okazuje, że przy okazji European Touru trzeba sprzedać bilety nie na dwie, lecz na sześć sesji. Do obejrzenia Littlera czy van Gerwena w sobotni wieczór nikogo przekonywać nie trzeba. Prawdziwą sztuką jest zapełnić halę w piątkowe popołudnie, gdy Mickey Mansell toczy zażarty bój z Jermaine’em Wattimeną.
To oczywiście nie jest tak, że gdyby European Tour w Polsce się odbył, to hala świeciłaby pustkami. Pewnie nie! Ale czy rynek jest na tyle chłonny, by zainteresowaniem objąć sześć sesji? Czy na początku turnieju nie bylibyśmy skazani na oglądanie pustych krzesełek? W takiej sytuacji mrzonką byłoby rozgrywanie imprezy w Gliwicach. Żeby w ogóle dać takiemu przedsięwzięciu szansę, turniej zapewne musiałby wrócić… na Torwar, czyli do stolicy. Raz, że ludzi jest tam najwięcej, dwa, że Warszawa leży “w miarę” pośrodku kraju. Tak samo jak turniej w Czechach odbywa się w Pradze, a turniej na Węgrzech – w Budapeszcie. A i to nie daje gwarancji, że na taką imprezę sprzedałoby się dużo więcej wejściówek niż na World Series w Gliwicach. Choćby biletów na finałową sesję nie było po 10 minutach, więcej niż pięć tysięcy osób po prostu do środka nie wejdzie. Może ta gra zwyczajnie nie jest warta świeczki?
Ten przykładowy bój Micky’ego Mansella z Jermaine’em Wattimeną zwraca jeszcze uwagę na inny aspekt European Touru. W World Series mamy bowiem do obejrzenia 15 meczów, przy czym każdy spełnia przynajmniej jeden z następujących warunków:
- albo występuje w nim gwiazda ze światowego topu,
- albo występuje w nim Polak,
- albo gra toczy się o kluczową fazę turnieju (co dotyczy każdego meczu drugiej sesji).
European Tour to 47 spotkań, które – raczej można zaryzykować takie stwierdzenie – w połowie przypadków żadnego z tych kryteriów nie spełniają. I tu nasuwa się pytanie: czy w Warszawie i w Gliwicach można było wyczuć momenty delikatnego znużenia? O ile Polacy swój doping otrzymali, tak nie da się ukryć, że parę meczów przechodziło bez większego echa. Być może jest pewne grono kibiców, którzy docenią kontekst obecności Richie’ego Edhouse’a w European Tourze. Ale na ile szerokie jest to grono? Może zwyczajnie jest jeszcze trochę za wcześnie, byśmy w szerszej skali potrafili ekscytować się rzeczami nieoczywistymi.
Istnieje taka możliwość, że – mimo wszystko – na nadal wczesnym etapie rozwoju darta w Polsce, skupienie całej energii kibiców w dwóch sesjach, gdzie występują same gwiazdy, nie jest takim złym rozwiązaniem. Co na plus – łatwiej wtedy o momenty takie, jak ten z pamiętnymi “światełkami” z pojedynku Krzysztofa Ratajskiego. W większości duże redakcje sportowe w Polsce, zajęte mistrzostwami Europy, imprezę w Gliwicach zignorowały, ale fragment poniżej obejrzano prawie 250 tysięcy razy. A to z kolei nic innego jak pozostawienie śladu pamięciowego w świadomości szerszej publiki i reklama sportu, którą nie sposób pogardzić. Czy aby nie tego właśnie potrzebujemy?
SCENY W GLIWICACH 🥳
Tak trybuny wspierają Ratajskiego. "Takich obrazków w tym sezonie nie oglądaliśmy"
📺Poland Darts Masters oglądaj w Viaplay pic.twitter.com/7ohMP6SBlZ
— Viaplay Sport Polska (@viaplaysportpl) June 14, 2024
Jeśli turniej ma zostać na dobre zapamiętany, potrzebuje własnej historii i wyjątkowych momentów – najlepiej z udziałem lokalnych graczy. I chodzi tu nie tylko o światełka, ale też o wyniki. Damon Heta w Brisbane – mówi to panu coś? Czegoś podobnego jako kraj nadal nie mamy w kolekcji. Nawet jeśli World Series jest ostatnio cyklem trochę zabetonowanym, rachunek prawdopodobieństwa nie kłamie: graczy jest szesnastu, z czego czterej to Polacy. W European Tourze grono rywali jest przeszło trzy razy szersze, a liczba naszych reprezentantów wyraźnej zmianie nie ulega. Zostając przy formacie World Series, dajemy sobie większą szansę na przeżycie czegoś spektakularnego. Szanse te może nie są gigantyczne, ale na pewno są większe.
Inna sprawa, że historię mogą też pisać gracze z zagranicy. I w tym miejscu European Tour – choć bardziej różnorodny – elitarnego grona zawodników bynajmniej nie gwarantuje. Łatwo wyobrazić sobie znany z tego sezonu scenariusz, w którym z turnieju (znowu) wycofują się, dla przykładu, Humphries, Littler, Smith, Aspinall i Anderson, a w rezultacie w finale spotykają się Dave Chisnall z Rossem Smithem. Niby też dobrze, niby mocni gracze, ale to trochę nie to samo. Czego by nie powiedzieć o prestiżu World Series, w ósemce gwiazd PDC zawsze znajduje się ścisła elita.
A przy okazji, jak by nie spojrzeć, World Series jest turniejem telewizyjnym. Jeśli tylko uznamy, że zależy nam na budowaniu marki i własnej tożsamości, sam fakt transmitowania imprezy przez brytyjskie ITV może dać Polsce nieco większą ekspozycję od bardziej hermetycznego European Touru.
Szansa leży w zmianach
Czyli co? Najlepiej żeby do European Touru w Polsce nigdy nie doszło? W 2047 roku dalej mamy ekscytować się turniejem World Series i liczyć na to, że nikomu nie przyjdzie do głowy zorganizować ET na wschód od Odry? Oczywiście – nie. Ale w tym konkretnym momencie – w roku 2025 – pozostawienie spraw po staremu wcale nie musi być takie niekorzystne.
Zwłaszcza że nie wiemy, co przyniesie przyszłość. Niewykluczone bowiem, że całkiem niedługo będziemy świadkami poważnych zmian.
Chcemy, by gracze mogli wybierać, w którym turnieju chcą zagrać w danym tygodniu, trochę jak w tenisie czy w golfie [gdzie imprezy nakładają się na siebie]. Chcemy też zróżnicować poszczególne turnieje pod względem nagród finansowych – znów, tak jak w tenisie czy w golfie, chociażby w zależności od miejsca rozgrywania imprezy.
~ Matthew Porter, dyrektor generalny PDC, w programie Weekly Dartscast, październik 2023
Szukamy pomysłów na formaty i długości trwania turniejów. (…) Ostatnie 10 lat to był czas budowania fundamentów, przyzwyczajania widzów do aren, zakorzeniania turniejów w określonym czasie i budowania ich tożsamości. Być może to właściwy moment, aby z niektórymi wydarzeniami pójść o krok dalej. Takie zmiany wymagają odpowiedniego zaplanowania, ale myślimy o poważnych modyfikacjach na 2026 rok.
~ Matthew Porter, dyrektor generalny PDC, w wywiadzie dla Online Darts, czerwiec 2024
Aż dziwne, że obie te deklaracje przeszły bez należytego echa! Oto przecież jedna z najważniejszych osób w PDC – człowiek, który w dużej mierze wyznacza kierunek federacji – z jednej strony deklaruje poważne zmiany już w 2026 roku (!), a z drugiej – chce zerwać z “liniowością” kalendarza, by różne imprezy głównego cyklu mogły odbywać się w tym samym momencie – zupełnie jak w tenisie. Kwestia, do jakiego stopnia byłoby można wówczas rozszerzyć terminarz imprez, chyba nie wymaga wyjaśnienia.
A przecież jest jeszcze trzecia strona, czyli wolne weekendy. Podłogówki rozgrywane w tygodniu nie blokują weekendowych harmonogramów, a to tworzy pustkę. Dlaczego PDC nie miałaby chcieć takiej pustki zagospodarować? Przecież to potencjalne pieniądze, które mogłyby płynąć, a nie płyną.
Konkluzja nie jest oczywiście taka, że już w 2026 roku kalendarz darterski przestanie być liniowy. Pewnie jeszcze trochę poczekamy na sytuację, gdy – stosując nomenklaturę tenisową – podczas jednego weekendu Danny Noppert wygrywa tytuł PDC 500 w Rosmalen, a Krzysztof Ratajski – daj Boże – PDC 250 w Milton Keynes. Może nawet nigdy się tego nie doczekamy. Nieistotne! Chodzi tylko o kierunek zmian – wszystkiego ma być więcej. Zresztą, w jakim kierunku miałoby iść tak dobrze funkcjonujące przedsiębiorstwo, będące w tym stadium rozwoju? To oczywiste, że nastawienie jest raczej na więcej, a nie na mniej.
I być może w tej atmosferze – atmosferze zmian i niepewności – pozostanie przy starym, dobrym i sprawdzonym World Series wcale nie będzie takie złe. Cierpliwości. Skoro teraz biletów sprzedało się szesnaście tysięcy, to za rok niech sprzeda się osiemnaście tysięcy. Uwadze odpowiednich ludzi na pewno to nie umknie. A skoro wszystkiego ma być tylko więcej, to i dla Polski – tak dobrze prosperującego rynku – miejsca wówczas nie zabraknie.
Oko Tygra
5 września, 2024 o 09:43
Wytłumaczcie mi, jak to jest – darta oglądam dopiero trzeci rok – dlaczego ET nie są traktowane jako turnieje telewizyjne? Przecież właśnie w telewizji każdy oglądam (scena też tam przecież jest)😃 Rozumiem, że to miano tradycyjnie przynależy tylko do majorów, ale gdy na ET wpada 9. lotka, to kuriozalnie wygląda, że nie jest ona telewizyjna.