Felietony
Dart w wersji seniorskiej. Czy jest na to zapotrzebowanie?
Koniec mistrzostw świata i touru seniorów. Przynajmniej w obecnej formule. Pożegnanie odbyło się w tajemniczym stylu i nadal do końca nie poznaliśmy odpowiedzi na to, co tak się naprawdę wydarzyło. Kwestia pieniędzy i zainteresowania? Prawdopodobnie. Ale o czym świadczy fakt, że nikt nie pofatygował się, aby to wytłumaczyć?

Gdy przeczytałem pierwsze informacje o WSD, to miałem wrażenie, że strona i media społecznościowe padły ofiarą ataku hakerskiego. Szybka zmiana szyldu, wyłączenie dostępności serwisu, usunięcie wszystkich wiadomości na temat biletów i… zero wyjaśnienia. Ot tak przeszliśmy do porządku dziennego. Bez stanowiska federacji, bez wyjaśnienia frapujących kwestii. Z drugiej strony jednak… czy ktoś na to jeszcze czeka?
Nie byłem nigdy wielkim fanem rozgrywek seniorskich. A już na pewno nie w darcie, sporcie tak bardzo sprzyjającym długowieczności. Ale o tym za moment. Z jednej strony pomyślałem – w porządku, to nie oznacza przecież, że inni ludzie nie pasjonowali się tymi zmaganiami. Patrząc jednak na reakcje środowiska – nie tylko polskiego (a może nawet przede wszystkim) – zadaję sobie pytanie: czy ktoś tak naprawdę jeszcze o tym myśli?
Z dnia na dzień zniknęły posty z informacjami o możliwości zakupienia biletów na najbliższe wydarzenia. Nikt z fanów nie dopytuje o zwrot kosztów, nikt nie robi awantur o to, że został oszukany. Nikt także nie domaga się przywrócenia imprez – przynajmniej otwarcie. O transmisji już nikt nie marzy, bo co mamy pokazywać?
Gdzie te legendy?
“O kozakach lat 80′ i 90′ mało kto pamięta” – tak napisał pod naszym postem dobrze znany w polskim środowisku Łukasz Kamiński. Tak w rzeczywistości jest. A na pewno po części, ponieważ może “zapomnienie” to nie jest dobre słowo, ale nikt już z rozrzewnieniem nie wspomina złotych lat Phila Taylora i Erica Bristowa. Czemu? Powodów jest co najmniej parę i one chyba odpowiednio mogą też wytłumaczyć, skąd to niepowodzenie WSD.
Pierwsze – banalne. Poziom. Dart nie różni się pod tym względem od żadnego innego sportu. Lubimy dobre widowiska, emocjonujące, porywające. A jeśli niekoniecznie poziom stoi na pierwszym miejscu, to często są to sympatie kibicowskie. Spotkania seniorskie nie były, oczywiście, bardzo słabe, ale nie ma co się oszukiwać – jeśli kalendarz jest tak wypełniony po brzegi przez główne rozgrywki PDC (nie tylko ProTour), to ktoś zainteresowany dobrą grą nie będzie musiał poszukiwać jej w turniejach seniorskich. A sympatie kibicowskie? Nie zrozumcie mnie źle – też lubię Steve’a Beatona i Johna Hendersona, ale czy dla nich chciałbym odpalać regularnie zawody?
Z tego właśnie rodzi się kolejny problem. Kto jest motorem napędowym organizacji? Na kogo należy czekać, kogo kibice chcą oglądać? Dopóki był Taylor, można było na nim polegać. Teraz? Próżno wynajdywać. Brakuje postaci.
Tylko gdzie szukać? Ci co mogliby wystąpić, występować nie chcą (lub nie mogą), a ci, którzy chętnie biorą udział, niekoniecznie interesują publiczność. Stąd też zrozumiała jest dla mnie ostatnia próba odzyskania nieco zainteresowania, próbując “sprowadzić” Raymonda van Barnevelda na turniej Champion of Champions. Poruszyło to odrobinę środowisko darterskie, ale jak się okazało – nie na długo. Sama PDC bardzo nie ucierpiała, pozwalając Holendrowi zagrać w Portsmouth.

Gra nie patrzy w metrykę
To dobry moment, aby wrócić do długowieczności darterskiej, bo w kwestii wieku też zaczęły dziać się cuda. 45 lat – do takiego pułapu został obniżony próg przez WSD. Zerknijmy w ranking PDC, zaczynając od góry: Clayton, Anderson, Wright, Gilding, Ratajski, van Barneveld, Dolan, Mansell, White, Soutar, de Sousa, Suljovic. Dalej już nie patrzę. Tyle przykładów wystarczy, żeby stwierdzić, że mając +45 lat w darcie nie trzeba jeszcze planować sportowej emerytury. Oczywiście – nie wszyscy z tych graczy są w szczycie formy i być może niedługo kartę stracą, ale przecież jeszcze niedawno w tourze byli inni – Thornton, Henderson, Beaton, Montgomery, Burnett... Niewykluczone, że jeszcze nie powiedzieli ostatniego słowa.
Co za tym idzie – najbardziej “pociągający” seniorzy cały czas grają w zespole Matta Portera. Jeśli chcielibyśmy zbudować turniej seniorski, który dałby nieco więcej nazwisk i emocji, prawdopodobnie trzeba byłoby przekonać CEO PDC, że warto nie tylko dać przepustkę Barneyowi, ale m.in. Andersonowi i Wrightowi.
Z drugiej strony… czy to też nie jest dodatkowy kłopot? Przecież w darcie od wielu lat kibice narzekają, że mają przesyt tych samych nazwisk. Większość z seniorów – nawet bez karty – ma mnóstwo możliwości pokazywania się kibicom i z nich korzysta. Challenge Tour, Modus, pokazówki, WDF… To nie jest tak, że są już nieaktywni zawodowo i raz do roku pojawiają się w turnieju, który przypomni fanom, jak to wspaniale było dekady temu. A może właśnie tak to powinno wyglądać? Bez przesytu.
Tu i teraz
Można byłoby dopytać jeszcze o parę kwestii. Np. dlaczego te wydarzenia były niedostatecznie promowane w Internecie i prawdopodobnie innych mediach także? Z jakiego powodu zapraszano tak niewielu zawodników spoza Wielkiej Brytanii?
Zadając te i inne pytania, odpowiemy sobie na to główne: dlaczego “nikt już nie pamięta kozaków z lat 80′ i 90′. Bo na oddzielny tour seniorski najwyraźniej nie ma zapotrzebowania. Vincent van der Voort niedawno stwierdził, że kończy się czas darterskich dinozaurów i wkrótce sport przejmą młodzi. Być może jest to jedyna droga, aby taki cykl miał prawo zaistnieć na dłużej.
Na razie publika chce oglądać Littlera, Price’a, Aspinalla… Każde czasy mają swoich bohaterów. Ja też tęsknię za grą Ronaldinho, ale to naturalne, że obecne pokolenie piłkarskich fanów woli oglądać tych, którzy są na topie. Na mecze legend raczej nikt specjalnie telewizora nie włącza. Fajnie czasami pożyć wspomnieniami, ale czas nie będzie na nas czekał. A seniorzy? Z pewnością na nudę narzekać nie będą.
