Obserwuj nas

PDC

Świetny finał, Obelix, matematyka Claytona i wielkie ryby. SPDM 2025 w pigułce

“Koniec mistrzostw, do widzenia” — można było powiedzieć po zakończeniu Superbet Poland Darts Masters 2025. Ta edycja przyniosła trzeciego nowego mistrza. Gerwyn Price zgarnął wszystko, co było do zgarnięcia. Był big fish Chrisa Dobeya na dzień dobry (pierwszy, lecz nie ostatni), był Obelix na trybunach, był też finał, który smakował jak dobrze wymierzone 180 — głośny, mocny i dokładnie taki, na jaki czekaliśmy.

Gerwyn Price (Fot. Simon O'Connor/PDC)

Wyniki i najważniejsze informacje dotyczące Superbet Poland Darts Masters znajdziesz (TUTAJ).


Dobey i Littler na łowach

Przez dwie pierwsze edycje Superbet Poland Darts Masters najwyższy możliwy checkout – 170-punktowy – pozostawał jedynie teorią. Czekaliśmy, liczyliśmy, marzyliśmy… ale tarcza pozostawała nieubłagana. Aż w końcu w 2025 roku ktoś wreszcie zarzucił wędkę we właściwe miejsce.

I to nie byle kto, bo od razu dwóch śmiałków postanowiło zapolować na tę legendarną zdobycz: Chris Dobey i Luke Littler. Motywacja była nie tylko sportowa – organizatorzy dorzucili dodatkową przynętę w postaci 17 tysięcy złotych w freebecie od Superbetu dla jednego z kibiców za każdy taki finisz. Gra toczyła się więc nie tylko o prestiż, ale i o konkretne nagrody.

Hollywood nie czekał długo. Już w pierwszym meczu pokazał, że w tym roku przyjechał do Gliwic z formą godną czerwonego dywanu. Przeciwko Gyorgyowi Jehirszkiemu zagrał na średniej powyżej stu punktów i zakończył mecz 6:1. W piątym legu przeszedł do historii, trafiając pierwszego big fisha na polskiej ziemi w ramach turniejów PDC. Co więcej, kilka chwil wcześniej popisał się także checkoutem 167-punktowym – drugim najwyższym możliwym. To nie był przypadek – to był sygnał: dziś biorą.


Ale jeśli ktoś miał złamać „klątwę” big fisha, to wszyscy oczywiście patrzyli na Littlera. To maszyna do zamykania legów – potrójna 20 to dla niego chleb powszedni, a bulla trafia z precyzją, jakiej pozazdrościłby niejeden snajper. Po nieco ospałym początku turnieju, kiedy męczył się z Karelem Sedlackiem, sobotnie starcie z Nathanem Aspinallem wyglądało już zupełnie inaczej. Littler odżył, wróciła jego typowa lekkość, a w nagrodę dorzucił checkout 170.


Prawdziwy popis młody Anglik zostawił jednak na ćwierćfinał z Stephenem Buntingiem. Choć przegrywał 1:6 i jego szanse malały z każdym legiem, zamiast się frustrować – złapał luz. A wtedy, jak to bywa u genialnych graczy, zaczęła się magia. Rzucił swojego drugiego big fisha tego wieczoru, serwując fanom kolejne 17 tysięcy złotych we freebecie.


Clayton i lekcja matematyki

W darcie nie wystarczy dobrze rzucać — trzeba też szybko i dokładnie liczyć. Bez tego nawet najlepszy rzut może polecieć donikąd. I choć nie brakuje graczy, którym obliczenia przychodzą z łatwością, to niekwestionowanym królem” darterskiej matematyki pozostaje Jose de Sousa. Portugalczyk nie raz zdumiewał widownię nietypowymi kombinacjami, z których potem sam był zdziwiony, że nie wyszły.

W Gliwicach jednak Jose zabrakło — ale jego duch, a raczej matematyczny niepokój, był obecny. Stery po nim przejął… Jonny Clayton. I to w sposób, którego zapewne sam De Sousa mógłby mu pogratulować.

W trakcie meczu z Krzysztofem Ratajskim, w momentach zaciętej walki i napiętej atmosfery, Clayton zaliczył jedną z bardziej osobliwych wpadek. Przy stanie 2:2 miał do zamknięcia 123 punkty. Plan był całkiem rozsądny: singlowa 19, potem potrójna 18 i zakończenie na bullu. Wszystko szło jak po sznurku… aż do ostatniego rzutu. Wtedy Walijczyk niespodziewanie posłał lotkę w podwójną 20 — przekonany, że właśnie ten rzut zakończy leg. Niestety, matematyka tego nie potwierdziła.

Błąd kosztował go nie tylko lega, ale i utratę pierwszego licznika. Ratajski bez wahania wykorzystał prezent, przełamując. Czy to presja? Czy może chwilowe rozkojarzenie?

W efekcie historia zakończyła się dla The Ferreta przegraną 3:6. Ale sytuacja z 123 punktami przeszła do tych momentów, które przypominają, że dart to nie tylko ręka, ale i głowa. A czasem, nawet u najbardziej doświadczonych zawodników, obie rzeczy potrafią się nie zsynchronizować. Bo choć tarcza jest niezmienna, to mylą się ci najlepsi — to czyni ten sport jeszcze bardziej ludzkim.


Obelix gwiazdą wieczoru na trybunach

Dart to nie tylko sceniczne popisy i celność. To także — a może przede wszystkim — atmosfera, jakiej próżno szukać w innych sportach. Bo kiedy zgasną światła, a zawodnicy wychodzą na scenę, show zaczyna się nie tylko przy tarczy, ale i na trybunach.

Wśród najbardziej zapadających w pamięć postaci pojawił się… Obelix. Tak, dokładnie ten z „Asteriksa i Obeliksa” – rosły, rumiany, w pasiastych spodniach i z miną gotową na każdą porcję dzika. Przebrany kibic z Niemiec robił furorę, przyjmując dziesiątki próśb o wspólne zdjęcia i zarażając innych pozytywną energią. Trudno było go przeoczyć – nie tylko ze względu na gabaryty, ale i zaangażowanie. Ramię w ramię z resztą fanów podkręcał doping.


Ale Obelix nie był jedynym bohaterem wieczoru na trybunach. Zgodnie z niepisaną tradycją, pojawiły się okrzyki dedykowane znanym postaciom ze świata popkultury i sportu. Nie mogło zabraknąć klasyków: były więc pozdrowienia dla Roberta Makłowicza oraz Roberta Kubicy. Było też bardziej pikantnie. Publiczność znalazła chwilę na przypomnienie o PZPN-ie, a konkretnie jakie mają o nich zdanie.

I wreszcie moment, który z jednej strony zaskakuje, a z drugiej – wpisuje się idealnie w ten niepowtarzalny miks powagi i absurdu, jaki rządzi światem darta. Dokładnie o 21:37 — symbolicznej godzinie dla każdego Polaka — z trybun popłynęła „Barka”.


Finał godny całego turnieju

Littler miał być twarzą turnieju do samego końca. Obrońca tytułu, ulubieniec publiczności, chłopak z ogromną formą i osobowością większą niż jego wiek. Ale tym razem półfinał okazał się dla niego kresem drogi. Zabrakło go w finale, co mogło sugerować, że emocje spadną. Nic bardziej mylnego.

Bo oto wkroczyli nowi aktorzy – Stephen Bunting i Gerwyn Price. Zaserwowali widowisko godne wielkiego finału. Starcie było jak deser po pełnym emocji daniu głównym – słodkie, z wyrazistym charakterem i zostawiające po sobie uczucie satysfakcji.

Szczególne brawa należą się Icemanowi, który jak na ironię na chwilę sam znalazł się w ogniu problemów. Przed turniejem zgubił bagaż. Musiał improwizować z przygotowaniem, a jego piątkowy występ przeciwko Sebastianowi Białeckiemu nie był nawet cieniem jego możliwości. Problemy z koncentracją, nietrafione podwójne, brak kontroli nad tempem gry – po takim meczu trudno było uwierzyć, że w ogóle zobaczymy go w “strefie medalowej”.

A jednak. Price udowodnił, że wielcy gracze nie potrzebują idealnych warunków – wystarczy im moment, by wrócić na szczyt. Od soboty grał jak odmieniony, a w finale był już kompletnym zawodnikiem: skupionym, precyzyjnym i bezlitosnym.

Nie doczekaliśmy się obrony tytułu przez Littlera, ale dostaliśmy coś więcej – finał, który był zwieńczeniem turnieju z klasą. Takie historie pisze tylko dart. Może to właśnie dobrze, że główny bohater czasem schodzi ze sceny przegrany – bo wtedy inni mogą naprawdę zabłysnąć.

Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Maksymalny rozmiar przesyłanego pliku: 2 GB. Możesz przesłać: zdjęcie, audio, video, dokument, etc. Linki do YouTube, Facebooka, Twittera i innych serwisów wstawione w tekście komentarza zostaną automatycznie osadzone. Drop files here

zobacz video

Sponsor główny

Sklepy partnerskie

Zostań Patronem

Reklama