Obserwuj nas

Wywiady

“Beaton czaruje przy tarczy. Poza nią też jest super”. Wacławski dla ŁND o grze w Modusie

Występ Łukasza Wacławskiego w 11. tygodniu rozgrywek MODUS Super Series śledziliśmy z zapartym tchem. Teraz, gdy emocje już nieco opadły, podzielił się związanymi z tym doświadczeniami. Uchylił rąbka tajemnicy o kulisach rywalizacji, atmosferze, oraz.. Stevie Beatonie.

Łukasz Wacławski
Łukasz Wacławski z dumą może spoglądać na swój występ w Modusie (fot. PDC)

Krzysztof Żelazowski, Łączy Nas Dart: choć twoja kariera jest bardzo długa, szersza publiczność mogła Cię wcześniej kojarzyć głównie z występu w Poland Darts Masters. Jakbyś miał porównać, gdzie łatwiej się rywalizowało? Co Ci bardziej odpowiada, jednomeczowy sprint czy tygodniowy maraton?

Łukasz Wacławski, uczestnik MODUS Super Series: oba wydarzenia to przede wszystkim bardzo cenne doświadczenia i to doskonale się uzupełniające. Debiut na dużej scenie przy tak fantastycznie reagującej publiczności, jaką mamy w trakcie World Series, to faktycznie coś jakby emocjonalny sprint i bardzo skumulowany impuls. Z kolei rozgrywki MODUS Super Series – właśnie dzięki temu, że trwają kilka dni – dają szansę jeszcze lepiej chłonąć sytuację i na bieżąco wyciągać wnioski dla siebie. Udział i w jednym i w drugim przedsięwzięciu to dla mnie duża satysfakcja i kolejne poważniejsze szlify w tej naszej zabawie w rzucanie do celu. Kwalifikacje do World Series wygrałem niespełna tydzień przed imprezą, więc właściwie jedynym elementem, jaki mogłem brać wtedy pod uwagę w przygotowaniach, był mental. Z kolei MODUS, o którym wiedziałem od tygodni, wyzwalał dodatkowe pokłady motywacji do specyficznego treningu, szlifowania techniki czy układania odpowiedniego, wspierającego planu startów. W obu przypadkach mogę z pełną pewnością powiedzieć: chcę tu być jak najczęściej. Choć pamiętajmy, że dart w moim przypadku to nie kariera, a tylko dość poważna życiowa pasja.



Gdy na coś bardzo czekamy i w końcu to nadchodzi, często okazuje się, że rzeczywistość odbiega od wyobrażeń. Jak to było w Twoim przypadku? Co zaskoczyło Cię już tam na miejscu?

– Moje oczekiwania opieram najbardziej na tym, jak zamierzam się czuć na miejscu i czego doświadczać. Za każdym razem chcę koncentrować na sobie i budować swój komfort, niezależnie od warunków. Szczęśliwie stałym elementem zawsze jest tarcza, linia i trzy lotki w ręku – reszta nie powinna mieć znaczenia. W przypadku MODUS Super Series miejsce do gry i same rozgrywki są przygotowane perfekcyjnie, więc zaskoczeń w tym temacie brak. Dość istotną różnicą w stosunku do innych rozgrywek jest duży nacisk, jaki organizatorzy kładą, by ustrzec zawodników przed wpadkami związanymi z nieuczciwą grą w związku z obstawianiem meczów. Jak wiemy z kilku głośniejszych historii i co najmniej paru złamanych karier, jest to troska uzasadniona. Na miejscu jest więc i luźno, jak to przy darcie, ale i poważnie, czego wymaga stworzone tam profesjonalne środowisko. Pokój rozgrzewkowy i łapanie rytmu, opiekun zawodników wchodzący, by poprosić kolejną parę do gry, wejście na scenę, kilka rzutów na tarczy TV i “game on” – to była nasza rzeczywistość i chyba każdemu się podobało – mi na pewno!


Jak, poza meczami, spędziłeś ten tydzień? Czy Modus narzuca jakieś wytyczne lub ograniczenia co do czasu wolnego? Czy to prawda że na czas rozgrywek uczestnikom zabiera się telefony?

– Wytycznych co do czasu wolnego nie ma. Zawodnicy nie mogą jedynie opuszczać miejsca gry do czasu rozegrania ostatniego meczu sesji i faktycznie telefony są zabierane – co ma swoje przyczyny w zakresie bezpieczeństwa wspomnianego powyżej, ale też doskonale odcina od zbędnych rozproszeń. Sam rzadko, jeśli w ogóle, używam telefonu w trakcie zawodów i uważam to za bardzo dobry pomysł. Poza meczami był to dla mnie czas integracji z zawodnikami i chłonięcia typowej brytyjskiej atmosfery, którą uwielbiam od zawsze. Niesamowite było to, że praktycznie po każdej sesji spotykaliśmy się w pełnym składzie, często nawet poszerzonym o innych graczy czy ich przyjaciół i w jednym gronie spędzaliśmy fantastycznie czas. Poza samymi rozgrywkami była to dla mnie jedna z większych wartości całego wyjazdu.


Choć poziom tych rozgrywek ostatnio stale rośnie, można odnieść wrażenie, że Twoja grupa była wyjątkowo „napakowana”. Jak zareagowałeś, gdy dowiedziałeś się, z kim przyjdzie Ci grać?

– W pierwszym odruchu to była naprawdę duża radość, zwłaszcza dlatego, że będę miał okazję stanąć na jednej scenie z dwoma mistrzami świata. Richie Burnett to charakter nie do podrobienia, a z kolei Steve Beaton to jeden z moich darterskich wzorów, jeśli chodzi o technikę gry, klasę i sposób bycia przy tarczy. Przed wyjazdem nie analizowałem zbyt wiele. Wiedziałem, że każdy w tej grupie może zagrać potężnie, co potwierdziły później i wysokie średnie – nie raz 100+, czy też kolejna dziewiąta lotka Conora [Heneghana, red.], a i sam miałem słuszne przeczucie, że mimo iż nie będę faworytem w żadnym z meczów, na pewno będę w stanie coś namieszać.



Co do samej gry – była na bardzo solidnym poziomie, ale niektóre mecze jakby się wymykały z rąk. Nasz redaktor, Tomek Przyborowski, przeanalizował liczby, ale co twoim zdaniem zawiodło? Od którego elementu przed startem oczekiwałeś więcej?

– Swoje oczekiwania buduję wokół innych elementów niż same wyniki – one zawsze będą dobre, jeśli dowiozę to, co założyłem pod względem mentalu, techniki, treningu i przygotowania. W tym kontekście przywiozłem więc kilka cennych notatek i scenariuszy do przećwiczenia – zwłaszcza w elemencie psychologii gry. Szczegóły zachowam dla siebie, ale większość z tego dotyczy raczej typowego ogrywania się. Jestem przekonany, że im więcej meczów granych na styku i na poziomie, tym większa pewność siebie, nawet jeśli coś nie pójdzie – MODUS to wręcz genialna “siłownia” do ćwiczenia tych elementów. Chyba trudno też jest mówić o „wymykaniu się” meczów – to krótki format i klasa rywali powodują, że w żadnym momencie meczu nie ma bezpiecznej przewagi. Przykładem niech będzie jeden z meczów z Jasonem Heaverem, gdzie prowadziłem 3:1 i przegrałem 4:3, przy czym całość to była jego średnia 100+ i moja ponad 90. Po prostu grając z zawodnikiem, który utrzymuje taki poziom, wszelkie prowadzenie może być dość ulotne. Przechodziłem to nie raz i jeszcze nie raz przejdę, ale każde takie doświadczenie buduje!

Przy okazji mała dygresja – zastanawianie się “co zawiodło” to taki proces, który warto przeprowadzić sprawnie – zanotować efekt przemyśleń wraz z rozwiązaniami, a generalnie skupiać się na mocnych stronach i dalszym pozytywnym rozwijaniu swojej gry. To mój mały uśmiech i rada kierowane zwłaszcza w stronę nieco mniej doświadczonych kolegów, którzy, z tego co obserwuję, po fazie wstępnej ekscytacji, czasem zbyt intensywnie zaczynają brodzić właśnie w elemencie “co zawiodło” i “co się nie udaje”. Zawsze są jakieś pozytywy i to na nich się opiera rozwój. Wszystko co robimy, każdy mecz, każdy trening (udany czy nieudany), każda wygrana czy przegrana to elementy, które nas budują na przyszłość i warto mieć tego świadomość!


Komentatorzy z kolei wielokrotnie Cię chwalili. Czy oglądając później materiał z meczów zwróciłeś uwagę na jakieś różnice w tym, jak oni relacjonują mecze, w porównaniu z naszym lokalnym darterskim rynkiem?

– Nie oglądałem jeszcze wszystkich meczów, ale zwłaszcza z powodu obecności w studiu Matthew Edgara, byłem ciekaw jego spostrzeżeń. Wymieniliśmy z resztą kilka uwag i w wiadomościach po rozgrywkach oraz na żywo i faktycznie były one wartościowe i pozytywne – a to w tym przypadku nie tylko kurtuazja. Nie chciałbym rozwijać porównań, bo uważam, że nasi komentatorzy wykonują świetną pracę – czy lokalnie, czy w trakcie większych wydarzeń TV i zasługują na każde słowo wsparcia. Natomiast generalnym spojrzeniem chętnie się podzielę – moim zdaniem komentator wydarzeń na żywo ma jedno podstawowe zadanie – nie jest on recenzentem, czy krytykiem, a jego rolą jest współtworzyć widowisko i powodować, że ogląda się je z przyjemnością i zaciekawieniem. To czasem trochę jak rola przewodnika po wystawie sztuki – jeśli idziemy z nim i słyszymy, że ten obraz to mógłby w sumie mieć trochę inną kolorystykę, a ta rzeźba średnio mu się podoba i nie spełnia oczekiwań, bo myślał, że będzie trochę wyższa, wtedy doświadczenie widza zmienia swój charakter i nie będzie pozytywne – takiej wystawy chce się unikać. Pamiętam ciary na plecach i łzy w oczach, gdy lata temu oglądałem turnieje komentowane przez nieodżałowanego Sida Waddella – to był skrajnie pozytywny przykład tego o czym mówię i to w sumie dzięki tym przeżywanym wtedy chwilom wizualizowałem siebie samego, grającego na takiej scenie. Komentator powinien mieć przy tym swój styl i nie ulegać opiniom przypadkowych osób – Sid miał tylu zwolenników, co przeciwników, ale zawsze był sobą i nie bez przyczyny trofeum mistrzostw świata nosi jego imię.


Pod bardziej prywatnym kątem: czy z którymś z zawodników złapałeś może bliższy kontakt? Niedawno przy okazji przejścia Steve’a Beatona na emeryturę z PDC wiele mówiło się, że na osobności jest bardzo czarującym człowiekiem. Miałeś okazję poznać go z tej strony?

– Steve czaruje przede wszystkim przy tarczy – zwłaszcza rytmem i płynnością swojego rzutu. Ale to prawda – poza tarczą to też super postać. Ma może odrobinkę więcej aury niedostępności, która wynika z szacunku, jakim wszyscy go w gronie darzyliśmy, ale to absolutnie przesympatyczny i otwarty człowiek. Nie zapomnę spojrzenia, które mi posłał w pokoju rozgrzewkowym, podsumowując swój udział w grupie i mając na myśli wygrane przeze mnie starcie – taka mieszanka sportowej złości i sympatii. Świetna sprawa. Jeśli chodzi o pozostałych zawodników – autentyczne 100% koleżeństwa i gdybyśmy tylko mieli okazję widzieć się częściej, jestem pewien, że co najmniej z paroma by to były super znajomości.


To teraz na temat przyszłości: na pewno wyciągnąłeś z tej przygody mnóstwo lekcji. Zdradzisz nam, czego w najbliższej przyszłości możemy oczekiwać od Łukasza Wacławskiego? Masz kolejne cele na ten rok?

– Oczekiwać ode mnie można wszystkiego czego dusza zapragnie, ale najlepiej gdyby każdy skupiał się na oczekiwaniach wobec siebie samego. A tak całkiem serio – dart jest moją poważną pasją i niewiele wskazuje na to, by w najbliższym czasie miało się to zmienić. Dopóki widzę naszą dyscyplinę jako okazję do samorozwoju i frajdy z rywalizacji – zwłaszcza z samym sobą – tak długo spodziewam się postępów.


A sam Modus w Twojej opinii nadal będzie się rozwijał? Czy za kilka lat to tam właśnie będzie grała czołówka zawodników bez karty?

– Myślę, że to już się dzieje! Zdecydowana większość chwali tę organizację i widzi w niej poligon dla dynamicznego rozwoju swojej gry. W rozmowach z kolegami z Anglii poznałem też nieco organizacyjną strukturę ich kwalifikacji – oni naprawdę o to ostro i regularnie walczą, a to tylko napędza ich wzajemny postęp.

Na zakończenie, fani by nam nie wybaczyli, gdyśmy pominęli ten aspekt. A więc, na tyle na ile możesz o tym opowiedzieć, jak wyglądają kwestie finansowe Modusa? Czy taki wyjazd się opłaca?

– Wracając prosto z kraju dżentelmenów muszę zachować styl. Mógłbym w tej kwestii powiedzieć tylko to, co w oficjalnych komunikatach podaje organizator, a że nie wiem co podaje, więc taktycznie będę milczał. Z pewnością nie jest to jedynie przygoda za własne pieniądze i wszystko też zależy od zajętych lokat. Jednak kluczowa wartość leży gdzie indziej. Wydarzenie jakim jest MODUS Super Series to przede wszystkim solidny zastrzyk doświadczenia i to cenię sobie najbardziej!


ZOBACZ TEŻ
ET4: Woodhouse o włos od remontady. Gurney i Nijman poza turniejem
Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Maksymalny rozmiar przesyłanego pliku: 2 GB. Możesz przesłać: zdjęcie, audio, video, dokument, etc. Linki do YouTube, Facebooka, Twittera i innych serwisów wstawione w tekście komentarza zostaną automatycznie osadzone. Drop files here

Sponsor główny

Sklepy partnerskie

Zostań Patronem

Reklama