Obserwuj nas

Wywiady

Bruliński dla Łączy Nas Dart! “Turnieje GP? Może trzeba pchnąć darta wyżej”

Polski Thibault Tricole. Dlaczego najtrudniej grać z przyjaciółmi? Czy praca z psychologiem się opłaca? Czego oczekiwałby od polskich turniejów? O tym wszystkim opowiedział Wojciech Bruliński – triumfator turnieju Grand Prix w Krakowie – dla Łączy Nas Dart!

Wojciech Bruliński (L) i Thibault Tricole (fot. Wojciech Bruliński)

Kuba Łokietek, Łączy Nas Dart: – W Internecie wielokrotnie natrafiam się na słowa „polski Thibault Tricole”. Słyszałeś takie określenie na swój temat?

Wojciech Bruliński, triumfator Grand Prix w Krakowie: – Tak, wielokrotnie z kolegami śmiejemy się, że to mój brat bliźniak. Miałem taką sytuację chyba dwa lata temu na Challenge Tourze. On tam był, ja tam byłem – nawet udało się zrobić wspólną fotkę. Mam ją na pamiątkę.


– A było tak, że ktoś cię z nim pomylił?

– Nie, aczkolwiek podczas Czech Open w 2021 roku, gdy prawdopodobnie zagrałem najlepszy międzynarodowy turniej, miałem luźną gadkę z obecnym kartowiczem – Denniem Olde Kalterem. On zauważył, że jesteśmy podobni. Nie tylko nasze podwórko na to zwróciło uwagę.


– Czy w takim razie Tricole jest twoim ulubionym zawodnikiem, czy masz innych? 

– Lubię oglądać Joe Cullena. Ma luz w rzucaniu. Ostatnimi czasy jednak więcej gram niż oglądam. Staram się skupiać na własnym rozwoju.


– Czyli nie śledzisz tak dokładnie darta?

– Większe turnieje lubię zobaczyć, ale też wiele zależy od czasu. Jest rodzina, praca wiadomo… Obowiązki często są inne i nie zawsze można. Czasami sobie jednak sobie spojrzę. Nie jakoś bardzo nałogowo.


fot. Wojciech Bruliński


– Przejdźmy do ostatnich wydarzeń z Krakowa. Wyjechałeś z dwoma tytułami – singlowym i deblowym. Czy uznajesz to za najlepszy weekend darterski w życiu?

– Myślę, że tak, bo to są turniejowe zwycięstwa, które są najbardziej cenne. Gra przez cały weekend była na całkiem zadowalającym poziomie. Z tego się cieszę, że dowoziłem niezłe wyniki i nawet nie będąc zmuszonym przez przeciwnika do dobrej gry, udawało się nieźle prezentować. To mój cel ostatnio – próbować grać swoje, niezależnie od poziomu rywala.


– A ci byli z całkiem wysokiej półki. Krzysztof Kciuk, Mirosław Grudziecki… Motywuje cię gra z zawodnikami na twoim poziomie lub lepszym? Czy wręcz odwrotnie?

– Od zawsze raczej lubiłem grać takie mecze. To dodatkowa motywacja. Jest przekonanie, że trzeba się wznieść na wyżyny. Z Mirkiem ostatnio miałem trzy mecze przegrane i tu się udało wygrać. Jest to powód do radości.


– Cieszyłbyś się z tego sukcesu tak samo, gdyby on przyszedł odrobinę łatwiej? Powiedzmy, że wygrywasz taki turniej, ale masz odrobinę więcej szczęścia i mniej wymagających rywali…

– Raczej tak. Do tej pory nie miałem wygranego turnieju Grand Prix. Z drugiej strony nawet jak ktoś nie ma „nazwiska”, ale znajduje się w ćwierćfinale lub półfinale, to znaczy, że tego dnia gra naprawdę dobrze. Nie ma nic za darmo. Trzeba tych rywali pokonać.


– Dzień wcześniej turniej deblowy – często traktowany jak rozgrzewka, ale razem z Damianem Pałaszewskim chyba jej nie potrzebowaliście. Od początku osiągaliście dobre wyniki. Traktujesz to z uznaniem czy debel jest miłym dodatkiem do wygranej indywidualnej?

– To dla mnie istotny triumf. Indywidualnie w piątek grałem nawet lepiej niż w sobotę – pobawiłem się w statystyki, lubię analizować liczby. Zawsze jest miło wygrać. Jeśli startuję, to chcę osiągnąć najlepszy wynik. Powiedzieliśmy sobie z Damianem, że w końcu chcemy to zrobić, bo graliśmy chyba cztery finały. Za każdym razem kończyliśmy na drugim miejscu. Przez to mieliśmy dodatkową motywację.


– Lubisz grę deblową? Czy grasz, bo to element weekendu i dobrze przygotowuje przed następnymi turniejami?

– Niekoniecznie na co dzień, ale lubię. Dobrze dogadujemy się z Damianem i się uzupełniamy. Ostatnio nieźle nam to wychodzi.


– Damian to twój najlepszy darterski kumpel? Z kim obracasz się w trakcie zawodów?

– W trakcie turniejów kręcę się w swoim towarzystwie, ale Damian jest moim przyjacielem i jeśli nie jeżdżę na Grand Prix z rodziną, to pokój dzielę właśnie z nim. Najlepiej się dogadujemy i sporo czasu z nim spędzam.


– W zeszłym roku obaj wybraliście się na Q-Schoola, teraz odpuściliście. Jeśli chodzi o ciebie, to jakie były powody? Nie czułeś się gotowy?

– Raczej nie, bo forma przez ostatnie 2,5 roku nie była najlepsza. Góry, doliny… bez jakichś dobrych wyników. Decyzja została podjęta parę miesięcy temu. Mimo tego, że pod koniec roku forma wzrosła, to postanowiłem być konsekwentny. Liczę na to, że wyjdzie to na dobre. Złapałem więcej luzu psychicznego, nie nakładałem dodatkowej presji, że muszę się pokazać i myślę, że to jest też powód obecnej zwyżki dyspozycji.


fot. Wojciech Bruliński


– Pytanie, czy chcesz wrócić na Q-Schoola, jest raczej oczywiste, więc zapytam inaczej. Co musi się wydarzyć w najbliższym czasie, żebyś chciał pojechać na następną edycję?

– Chciałbym ustabilizować formę na tym poziomie, na którym jest teraz. Ostatnie miesiące gra mi się bardzo dobrze. Mam dużo frajdy. Mając przynajmniej taką dyspozycję, myślę, że chętnie spróbuję w następnym roku. 


–  Jakim turniejem jest Q-School? Byłeś tam, doświadczyłeś tego. Wiele osób mówi, że trzeba mieć szczęście, że to trochę loteryjne zawody. Potwierdzisz?

– Trochę tak. Są pojedyncze przypadki, że można trafić na zawodnika grającego średnio 50-60 punktów. Uważam jednak, że trafienie takiego, który gra 70-75 to już dobre losowanie. Tylko trzeba to wykorzystać. Można na pewno mówić o loteryjności i dozie szczęścia, ale trzeba coś zagrać i potwierdzić swoją wartość.


– Kartę w tym roku wygrał Tytus Kanik. Wasze drogi z pewnością się wielokrotnie przecięły w Poznaniu. Jakie masz z nim relacje? Jest dla ciebie wyznacznikiem?

– Często się spotykamy, gramy w lidze na plastiku w jednej drużynie, więc okazji do rozmów jest sporo. Niedawno parę razy się przecięliśmy na turniejach. Chyba cztery ostatnie mecze przegrałem z nim jednym legiem. Mimo dobrej formy Tytusa zawsze byłem blisko. To jest czynnik motywujący, żeby go gonić. Zdaję sobie sprawę, że jest topowym polskim zawodnikiem i do tego poziomu trzeba dążyć, żeby coś osiągnąć.


– Na pewno się przyglądałeś Tytusowi ostatnio. Było czuć, że ma formę na wygranie karty już parę miesięcy temu?

– Myślę, że tak, bo w momencie, kiedy było widać, że przykładał się do turniejów i zależało mu na zwycięstwie, to można było odczuć, że gra jest dobra i pewna. Chyba miał też inne podejście niż w zeszłych latach, był bardzo skoncentrowany na osiągnięciu dobrego wyniku i to zaprocentowało.


– Wróćmy na polskie podwórko. Wydaje mi się, że czytałeś i nawet komentowałeś post Łukasza Wacławskiego na temat formuły turniejów ogólnopolskich. Jakie jest twoje zdanie. Podzielasz je, może z czymś się nie zgadzasz?

– Na pewno zgadzam się, że obecna formuła i to jak wyglądał np. ostatni sobotni turniej jest męczące. Zaczynamy turniej o 11, przygotowujemy się nawet wcześniej. Ja dodatkowo byłem nieklasyfikowany, bo nie grałem w Tarnowie w tym roku. Musiałem zacząć od fazy grupowej. Po losowaniu okazało się, że gram w drugiej turze, więc mam kilka godzin przerwy. Rozgrzewkę trzeba było wykonać od nowa. Turniej kończył się około pierwszej w nocy. Cały dzień wysiłku fizycznego i psychicznego. Byłoby fajnie, gdyby udało się wprowadzić zmiany, które to usprawnią. Jednak tak jak Łukasz też napisał – każdemu organizatorowi trzeba zwrócić honor za to, co robi. Same turnieje się nie przeprowadzają. Jest grono ludzi, które poświęca prywatny czas i energię, abyśmy mogli się spotkać i zagrać. Chwała im za to. Obecna formuła jednak nie jest najlepsza i w prywatnych rozmowach ze znajomymi ustaliliśmy, że są trzy grupy do pogodzenia: organizatorzy, zawodnicy jadący zrobić wynik i ci, którzy chcą się spotkać i pograć. Trudno znaleźć złoty środek. Może warto sobie zadać pytanie, czy Grand Prix jest cyklem, gdzie powinniśmy się spotkać i pograć, czy może trzeba spróbować pchnąć darta na wyższy poziom w Polsce.


– Obracasz się w grupie zawodników z czołówki. Czy to jest zdanie wszystkich? Masz przeświadczenie, że ta grupa darterów, której zależy na lepszej grze, popiera to w pełni?

 – Ciężki temat. Często w trakcie takich turniejów jest za mało czasu, aby porozmawiać. Każdy patrzy na siebie i próbuje się koncentrować na własnej grze. Nie mam takich doświadczeń z rozmów z innymi darterami. Myślę jednak, że każdy wolałby zagrać turniej w pięć, sześć, siedem godzin, a nie w dwanaście lub więcej.


– Żeby nie wyszło tak negatywnie, to powiedzmy też, że coś jednak się udało. Między innymi wprowadzenie systemu Nakka. Widzisz motywację u osób organizujących turnieje w POD? Według ciebie robią wystarczająco dużo, jak na możliwości, które posiadają?

– W ostatnich latach sporo się zmienia. Nakka jest sporym usprawnieniem – każdy może śledzić przebieg turnieju, widać kiedy liczymy, kiedy gramy. Można się przygotować. Jest dużo mniej szukania zawodników po hotelu. Osoby, które to organizują w POD – to nie jest ich praca. To zajawka, robią to dodatkowo. Myślę, że i tak idzie to w dobrą stronę.


– Czytałem też twój post na Facebooku – podsumowujący udany występ w Krakowie. Podziękowałeś firmie Mission za wsparcie. Z jakimi wnioskami pozostajesz po tej współpracy?

– Było to dla mnie nowe doświadczenie. Pierwszy taki kontrakt sponsorski. Został mi zaoferowany przez ludzi działających w polskim darcie. Firma się zwróciła do nich sama. Dużą rolę odegrał Maciek Chorbiński. Świetnie było pracować z taką marką, byłem też w siedzibie firmy, zobaczyłem jak to wygląda od środka, porozmawiałem z ludźmi… Może podświadomie nałożyło to więcej presji na wyniki, a wtedy się nie udawało. Patrząc z punktu widzenia Mission, pewnie dlatego ta umowa się skończyła. Spodziewałem się jednak tego, więc przeszedłem do rzeczywistości bez żalu. Życie toczy się dalej. Jeśli udowodnię wartość w przyszłości, to zobaczymy, co się stanie. Dostałem sporo jakościowego sprzętu i pozostaję przy lotkach od Mission. Dobrze mi się tym gra.


– Masz do siebie jakieś pretensje? Wycisnąłeś tyle, ile się dało z tej współpracy?

– Ta współpraca zbiegła się też ze sporymi zmianami w moim życiu. W podobnym czasie urodził się mój syn. Mogłem poświęcić więcej czasu lotkom, ale wolałem być ojcem dla dziecka, a nie wychodzić z domu albo zamykać się w pokoju. Zrobiłem tyle, ile mogłem i nie mam żadnego żalu. Wybrałem życie rodzinne.


fot. Wojciech Bruliński


– Zazwyczaj od tego zaczyna się wywiady, ale i tak nie mogę uciec od tematu twoich początków. Ludzie kojarzą twoje nazwisko, ale być może nie wszyscy znają cię tak dobrze. Pamiętasz pierwsze momenty z dartem?

– Zacząłem w czasie liceum, znalazłem przypadkiem w Internecie transmisję. Akurat były mistrzostwa świata. Nie pamiętam, który był to rok – Adrian Lewis wtedy triumfował (2011 lub 2012, red.). Trochę się wkręciłem w oglądanie, potem pojawiła się pierwsza tarcza. Pograłem miesiąc, odstawiłem w kąt. Po roku kolejne MŚ – ta sama historia. Oglądałem, wyciągnąłem tarczę i znów mi się znudziło. To nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Gdy zrobiłem to trzeci raz, to już się wkręciłem, zacząłem trenować.


– Pamiętasz pierwsze rozgrywki, na których byłeś?

– Musiałem się do nich przygotować odpowiednio. Nigdy nie byłem śmiałą osobą, więc chciałem podnieść poziom, zanim gdziekolwiek się wybrałem. Pierwszy turniej to była Agawa w Poznaniu. Drugi lub trzeci rok studiów. Poszedłem, zagrałem cztery mecze, oczywiście, wszystkie 0:2. Nie zniechęciłem się i po paru miesiącach już udało się wygrać turniej.


– Agawa – lokal chyba kultowy dla polskiego darta. Miałeś wtedy przeświadczenie, że chodzisz do miejsca, które dla wielu jest tak ważne?

– Szczerze mówiąc, nie wiedziałem, czego się spodziewać. Wpisałem sobie w wyszukiwarkę hasło: „gdzie można zagrać w Poznaniu?”. Nie wiedziałem o tym za wiele. To nie był czas, gdzie informacje były szeroko dostępne na Facebooku i grupach. Szukało się tego często na forach internetowych. Wszystko poznawałem już tak naprawdę na miejscu.


– A pamiętasz pierwszy poważniejszy wypad na ogólnopolski turniej? Pierwszy sukces? Coś, co dało ci przeświadczenie, że jesteś w tym niezły?

– To prawdopodobnie Grand Prix w Łodzi, ale wielkich sukcesów nie było. Wtedy liczyłem na wyjście z grupy. Jednego dnia chyba mi się to udało. Kiedy poczułem, że może umiem grać lepiej? Wakacje między czwartym a piątym rokiem studiów. Potrenowałem więcej, bo był czas i wtedy zrobiłem przeskok. Zacząłem się pojawiać w czołówce „agawowych” turniejów i to był motywator.


– Masz takiego zawodnika w kraju, z którym bardzo często się męczyłeś albo nie potrafiłeś z nim wygrywać?

– Trudne mecze, w szczególności psychicznie, są z Damianem Pałaszewskim. Parę lat temu była wielomiesięczna seria, kiedy nie potrafiłem z nim kompletnie wygrać. Rzeczywiście, graliśmy też podczas ostatniego Grand Prix i mentalnie było to wymagające. Na szczęście wygrałem. Często trenujemy, spotykamy się… Wiem, na co go stać.


– Jak się przygotowujesz do turniejów? Masz swoje rutyny? Odhaczasz konkretną liczbę godzin przy tarczy treningowej?

– Ścisłego planu nie mam. Często gram ulubione, konkretne gry treningowe. Uwielbiam liczyć w głowie, zegary, kończenia między 60 a 100. One trenują nie tylko zamknięcia, ale też ustawianie singlami, co często może pod presją przysparzać problemów. Treningowo mieszam te gry i robię to, na co mam ochotę.


 – Czyli nie masz myśli, że koniecznie musisz wyrobić ileś godzin, bo inaczej czujesz, że nie trenowałeś?

– Gram tyle, na ile jest możliwość. Czasami pół godziny, czasem godzina, a często nawet trzy. Staram się zachować regularność, żeby nie było wielkich, kilkudniowych przerw.


– Jakie są twoje mocne i słabe strony?

– W ostatnim czasie poprawiłem dystans. Dzięki temu byłem w stanie wskoczyć na delikatnie wyższy poziom. Cały czas miewam problemy z podwójnymi. Kolejną mocniejszą stroną staje się odporność psychiczna. Staram się nad tym pracować z psychologiem sportowym. Widzę, że są efekty.


– To ciekawe zagadnienie. Ten temat często powraca – zazwyczaj przy meczach Krzysztofa Ratajskiego. Abstrahując od konkretnych nazwisk, doradziłbyś taką współpracę innym polskim darterom?

– Moim zdaniem wszystko jest dla ludzi, ale nie wszystko musi każdemu odpowiadać. Spotkania z psychologiem na początku nie muszą należeć do łatwych i przyjemnych. Dużo trzeba pracować wyobraźnią, w wiele rzeczy uwierzyć. Nie jest to oczywiste, ale dla mnie to coś nowego i fajnego, co jest w stanie coś do mojej gry dorzucić. Nie żałuję, że taką współpracę nawiązałem i myślę, że będę to robił nadal. Jeśli ktoś odczuwa braki pewności siebie albo kłopoty mentalne, to warto spróbować. Nie podpisuje się cyrografu. Zawsze można zrezygnować.


– Jaki prywatnie jest Wojciech Bruliński? Masz jakieś dodatkowe pasje? Robisz coś w wolnym czasie?

– Obecnie mam mało wolnego czasu. Muszę go dzielić na pracę, rodzinę i darta. Jak mam jakąś chwilę to na żywo lubię oglądać sport. Piłkę nożną, tenis… Na razie jednak ograniczam się głównie do rodziny i lotek.


– Masz sportowych idoli? Albo ulubiony zespół?

– Z piłki nożnej Manchester United. Lubię oglądać ich mecze. Idole sportowi? Zawsze lubiłem Ronnie’ego O’Sullivana, snookerzystę. Miał facet problemy w życiu, również mentalne i przez tyle lat gra na bardzo wysokim poziomie. Jest to człowiek, którego za sportowe osiągnięcia bardzo szanuję.


– Na koniec pytanie standardowe, aczkolwiek po ostatnich tygodniach sporo mogło się zmienić. Jakie masz plany na najbliższy czas? Co chciałbyś osiągnąć? Nie zagrasz w Challenge Tourze przez brak Q-Schoola. Stawiasz na polskie turnieje?

– Jest taki plan, żeby więcej pograć w Polsce. Być może wybiorę się na turniej WDF, prawdopodobnie Praga w listopadzie, jest dość blisko. Jeśli tylko będzie czas, to spróbuję tam zagrać. A tak to turnieje Grand Prix, może Puchar Polski. Na pewno też lokalne turnieje. Lubię wyjść i spotkać się ze znajomymi. Takie podejście też pozwoli pograć bez presji i sprawdzić, czy będę w stanie utrzymać formę na dłużej. Przy okazji zbudować trochę budżetu na następny sezon. To też istotna kwestia.

ZOBACZ TEŻ
Nowa umowa zawarta! Sky Sports zostaje przy PDC!
Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Maksymalny rozmiar przesyłanego pliku: 2 GB. Możesz przesłać: zdjęcie, audio, video, dokument, etc. Linki do YouTube, Facebooka, Twittera i innych serwisów wstawione w tekście komentarza zostaną automatycznie osadzone. Drop files here

Sponsor główny

Sklepy partnerskie

Zostań Patronem

Reklama