Obserwuj nas

PDC

World Matchplay 2024 – kto mentalnie może zyskać, a kto stracić?

Darterski kalendarz nie zwalnia tempa. Wręcz przeciwnie, w najgorętszy okres będziemy dopiero wchodzić. Drugą połowę sezonu otwiera jeden z najważniejszych turniejów w całym roku – World Matchplay. 32 śmiałków za niecały tydzień pojawi się w Blackpool żeby przystąpić do rywalizacji o 200 tysięcy funtów. Niektórzy mogą jednak przy okazji zyskać więcej niż nagrody pieniężne. Inni z kolei stracić nie tylko pozycję w rankingu.

Źródło: Live Darts TV

Niczym metronom, World Matchplay wybija rytm w roku PDC. Oto kończy się okres dominowany przez Premier League i zmagania podłogowe, a rozpoczyna gra o najwyższą stawkę. W opinii wielu, impreza ta jest drugą pod względem prestiżu, ustępując tylko mistrzostwom świata. Wysokość nagród pieniężnych to odzwierciedla. Zwycięzca zatem solidnie podbuduje stan konta, a tym samym też pozycję w rankingu.

Do wygrania w Winter Gardens jest jednak znacznie więcej. PDC Order of Merit to oczywiście podstawa funkcjonowania w organizacji, ale rozpoczynając sezon majorów równie ważna jest wiara we własne umiejętności. Pierwszy od blisko pięciu miesięcy turniej telewizyjny może pomóc nastroić się na najbliższe pół roku. Jedni mają cel potwierdzić na nim podłogową dominację, inni wydostać się z dołka. Dlatego dziś bierzemy pod lupę tych, którzy mogą najwięcej zyskać bądź stracić nie pod kątem rankingu, a mentalnego nastawienia.


Kto może najwięcej zyskać?


Luke Humphries

Ostatnie 10 miesięcy to dla Cool Hand Luke’a niemalże idylla. Po niecałym miesiącu przestoju i powolnym wejściu w sezon wrócił do formy i ponownie wygląda jak najlepszy gracz na świecie, którego po prostu trzeba pokonać, jeżeli marzy się o zwycięstwie w jakiejkolwiek imprezie. To, że jest w gazie, potwierdził zakończony niedawno World Cup of Darts. W zeszłym roku był bardzo blisko wygrania także w Blackpool, ale w półfinale uległ Jonny’emu Claytonowi i to dopiero po „dogrywce”. Humphries wielokrotnie udowadniał, że twardo stąpa po ziemi, jednak przy okazji mocno wierzy w swoje umiejętności. Zdobycie jednego z trzech rankingowych trofeów, których jeszcze nie miał okazji wznosić w geście zwycięstwa (poza Matchplayem jeszcze UK Open i mistrzostwa Europy) niewątpliwie dodałoby mu animuszu.

Ross Smith

Smudger w końcu wygląda, jakby do rzucania potrójnej dwudziestki w pięknym stylu dołożył umiejętność wygrywania meczów trudnych, powolnych i “na styku”. Pozwoliło mu to znacznie podkręcić tempo w zmaganiach Players Championship (zwycięstwo w PC13) i European Touru (dwa razy drugie miejsce, w Leverkusen i Sindelfingen). Będzie miał teraz okazję, by przenieść to na dużą scenę. Zadanie przed nim niełatwe: już w pierwszej rundzie los postawił naprzeciw niego Josha Rocka, a w kolejnej może wpaść na Gerwyna Price’a. Jeżeli jednak udałoby mu się osiągnąć ćwierćfinał, w nim potencjalni rywale wyglądają na osiągalnych (Aspinall, Woodhouse, Noppert, Wade). Top 4 w wykonaniu Anglika byłoby sygnałem dla czołówki, że oto pojawił się kolejny gracz, z którym muszą się liczyć podczas telewizyjnych zmagań. A i on sam bardziej uwierzyłby w swoje możliwości.  

Michael Smith

Były mistrz świata znajduje się w specyficznym punkcie kariery. W zeszłym roku wyglądał, jakby triumfem w Ally Pally „przeszedł grę” i brakowało mu motywacji. Po zmianie dostawcy sprzętu w oczy rzucał się spadek punktacji, będącej jego najpewniejszym punktem, co od razu przełożyło się na brak wyników. Teraz jednak jakby odżył. Podobnie jak Ross Smith także zwyciężył w jednej edycji Playersów (PC9), a podczas WCoD momentami przypominał najlepszą wersję siebie. Przy okazji niedawnego przedłużenia kontraktu z firmą Shot, emanował pewnością siebie i optymizmem. Niewątpliwie dobry wynik podczas Matchplaya spotęgowałby te uczucia jeszcze bardziej. Bully Boy może udowodnić samemu sobie, że nie potrzebuje zmieniać się co kolejkę z Humphriesem, by znów dominować nad rywalami.

Josh Rock

Pojawienie się Luke’a Littlera na scenie PDC wielu graczom wywróciło świat do góry nogami. Mało kto mógł jednak odczuć to aż tak, jak Rocky. Jeszcze niedawno bowiem to on był wschodzącą gwiazdą darta. Niezbyt udany poprzedni sezon i zarazem szokujące wejście The Nuke’a, w oczach fanów znacząco obniżyły jego pozycję. Teraz jednak wydaje się wracać na właściwe tory. Zwycięstwo podczas ET7 w Rosmalen pozwoliło zrzucić kamień z serca i pozbyć się łatki zawodnika, który wypala się mentalnie w najważniejszych momentach. Teraz ma szansę potwierdzić, że otwiera nowy rozdział w swojej karierze. Na samym początku trafia jednak na wspomnianego wyżej Rossa Smitha. Dla któregoś z panów Matchplay skończy się więc rozczarowaniem. Gdyby jednak to Irlandczyk okazał się w tym starciu górą, to kto wie – potencjalne starcie z Littlerem przypada dopiero na finał.

James Wade

W porównaniu do wspomnianych wyżej, sytuacja Wade’a jest zgoła odmienna. Nie notował ostatnimi czasy dobrych wyników, nie przechodził gwałtownych zmian, a i Matchplaya w przeszłości wygrywał – dokładnie w 2007 roku. Komu zatem The Machine ma coś do udowodnienia? Samemu sobie. Występ w Blackpool udało mu się wywalczyć rzutem na taśmę, podczas ostatniego turnieju podłogowego. Pokazał tym samym, że cały czas umie się zmobilizować na kluczowe momenty. Na korzyść Anglika zadziałało także losowanie. Zeszłoroczne wypadnięcie z top 16 rankingu pierwszy raz od 17 lat niewątpliwie podcięło Wade’owi skrzydła. Nawet, jeżeli nie udałoby się ponownie do niej wskoczyć, dobrym występem zakomunikowałby to, co towarzyszy mu przy wejściu na scenę: I’m still standing.


Kto może najwięcej stracić?


Nathan Aspinall

Pierwszy z kandydatów jest przy okazji chyba tym najbardziej oczywistym. Obrońca tytułu z zeszłego roku wróci do zmagań po kilku słabych występach z rzędu, a następnie przerwie spowodowanej kontuzją. Dla Aspa podejście mentalne jest szczególnie ważne. Wiele osób dookoła wróży mu dartitis, a każdy zacięty rzut rozpatrują jako jego objaw. Rok temu udowodnił, że gdy gra bez barier psychicznych, jest w stanie wygrać z każdym. W tym sezonie jednak potykał się już wiele razy, a każda kolejna porażka wydaje się potęgować frustrację. Strata trofeum byłaby tym bardziej bolesna i jeszcze dodała mocy pędzącej po równi pochyłej śnieżnej kuli.

Michael van Gerwen

Analiza źródła problemów MVG to jeden z gorętszych tematów tej wiosny (my również dorzuciliśmy do niego swoje trzy grosze). Abstrahując jednak od przyczyny, skutek jest jeden. Holender nie potrafi wygrać dużego rankingowego trofeum od 2022 roku. Jego z pozoru żelazna psychika przyjmuje kolejne ciosy i ciężko przewidzieć, która kropla może przelać tę czarę goryczy. Nie to jednak byłoby najgorsze. Przekorny los już w pierwszej rundzie postawił naprzeciw jednego z największych rywali – Luke’a Littlera. Porażka z młodym Anglikiem, którego nazwisko i tak poruszane jest przy niemal każdej wypowiedzi odnośnie formy van Gerwena, położy na jego barki jeszcze większy ciężar. A taki z każdym turniejem trudniej zrzucić.

Chris Dobey

Po zeszłorocznym triumfie w Mastersie wydawało się, że problemy Hollywooda w dużych turniejach to przeszłość. Niestety, osiemnaście miesięcy później nadal dręczą go niemiłosiernie. Trudno wyrokować, w czym leży problem. Zwłaszcza, że on sam wydaje się nie znać odpowiedzi. Kapitalna często gra nie przekłada się na telewizyjne wyniki i każdy kolejny major to potwierdza. Istnieje więc obawa, że przerodzi się to w spadek motywacji. Na dodatek trafił do chyba najtrudniejszej ćwiartki drabinki: z Crossem, Andersonem, M. Smithem i Hetą. Łatwiej już zatem było, panie Dobey.

Joe Cullen

Jeszcze pod koniec zeszłego roku można było pokusić się o tezę, że Rockstar jest jednym z bardziej lubianych graczy w PDC. Od tamtej pory jednak jakby zaszła w nim jakaś zmiana. Więcej niż o dobrych wynikach przy tarczy, pisze się o nim w kontekście kontrowersji. A to spięcie z Jermainem Wattimeną, a to komentarze że za dużo rozgrywek toczy się poza Wielką Brytanią. Gdy miał okazję pokazać poziom sportowy, w finale European Touru w Austrii zagrał katastrofalnie. Coraz częściej zdradza zresztą objawy „Syndromu MVG”, czyli na każdy turniej zdarza mu się zagrać jeden bardzo słaby mecz. Jeżeli w Matchplayu przypadnie on na wczesny etap, fani Joe będą mogli wprost zapytać czy to nie aby „psycha siada”.

Krzysztof Ratajski

Należy powiedzieć wprost – jeżeli Krzysztof nie chce spisać tego sezonu na straty, musi zaliczyć przynajmniej jeden dobry występ w telewizji. Kilka przebłysków na podłodze nie wystarczy, by przyszłość widzieć w jasnych barwach. Tegoroczny Matchplay jest ku temu świetną okazją. Po pierwsze, losowanie pozwoliło mu uniknąć w dwóch pierwszych rundach najtrudniejszych rywali. W jego zasięgu są zarówno „telewizyjny” Dave Chisnall na otwarcie, jak i zwycięzca z pary Peter Wright/Andrew Gilding przy awansie do kolejnego etapu. Po drugie, to w Blackpool zaszedł do najdalszego etapu majora: w 2021 r. udało mu się awansować aż do półfinału. Nawet ćwierćfinał podniósłby na duchu nas jako kibiców, a i samego Polskiego Orła.

Pierwsza runda Matchplaya startuje już w sobotę. Za kilka dni będziemy mogli spojrzeć na te listy z innej perspektywy, a po jego zakończeniu postaramy się stworzyć podsumowanie, uwzględniające także wyżej wymienione aspekty. Jednego możemy natomiast być pewni, zwłaszcza patrząc na niektóre pojedynki: warto śledzić zmagania w Blackpool od samego początku.

ZOBACZ TEŻ
Women's Series: sobotni dublet Beau Greaves!
Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Maksymalny rozmiar przesyłanego pliku: 2 GB. Możesz przesłać: zdjęcie, audio, video, dokument, etc. Linki do YouTube, Facebooka, Twittera i innych serwisów wstawione w tekście komentarza zostaną automatycznie osadzone. Drop files here

Sponsor główny

Sklepy partnerskie

Zostań Patronem

Reklama