PDC
TOP 5 – zwycięzcy i przegrani 2. rundy mistrzostw świata
Święta Bożego Narodzenia to w prawie każdym aspekcie życia czas na odpoczynek, refleksję i regenerację. Nie inaczej jest w kwestii darta, choć w jego przypadku mieliśmy szansę bardziej na szybki pit-stop niż pełen serwis. Mistrzostwa świata wrócą bowiem z kolejnymi meczami już dzisiaj. Kto miał najwięcej powodów do radości udając się na świąteczną przerwę, a kto zmarnował największe szanse?
Przed przejściem do sedna słowem wstępu: pojęcie „zwycięzcy” i „przegranego” rozpatrzone zostało szerzej, niż sugerowałby to wyłącznie wynik rozegranego spotkania. Zamiast tego drugiego określenia można by nawet użyć „pechowiec” – chodziło albowiem o tych, którzy powinni mieć po występie najwięcej pretensji – zarówno do samych siebie, jak i czynników losowych czy nawet zasad turnieju. Ci z drugiego bieguna nie tylko mogą odczuwać dumę z wygranej, ale też okoliczności, w jakich udało się ją osiągnąć.
Top 5 przegranych:
Wyróżnienie: Scott Williams – halo, o co chodzi, przecież Shaggy wygrał z Noppertem i awansował dalej. A i owszem, zrobił to nawet w bardzo dobrym stylu. Tak dobrym, że w jednym z legów był o krok od rzucenia dziewiątej lotki i w tym właśnie tkwi jego pech. Chybiając podwójną osiemnastkę, Anglik był bowiem o milimetry od zapisania się na stałe na kartach historii MŚ. W ramach przypomnienia, turniej ten był do tej pory świadkiem czternastu takich finiszów, co samo w sobie jest wydarzeniem rzadkim. Biorąc jednak pod uwagę, że Williams w swoim podejściu zdecydował się na użycie po drodze potrójnej szesnastki, to (zgodnie z danymi z Wikipedii) byłaby to pierwsza dziewiąta lotka z jej wykorzystaniem w historii turniejów telewizyjnych. Shaggy mógł zatem wyznaczyć nową drogę w rzucaniu nine-dartera, a tak jego występ zostanie zapamiętany najpewniej jako po prostu stojący na solidnym poziomie.
5. Thibault Tricole – jeżeli już mowa o tych, którzy chcieli przecierać szlaki innym, trudno nie wspomnieć o pierwszym Francuzie w drugiej rundzie MŚ, który nie był wcale daleko aby dotrzeć od razu o rundę wyżej, śrubując to osiągnięcie. Porażkę zawdzięcza, niestety, głównie sobie – fakt, grał przeciwko byłemu mistrzowi świata, jednak Rob Cross tego dnia prezentował formę daleką od optymalnej. Przegrał więc przede wszystkim z własnymi nerwami – w samym pierwszym secie spudłował trzynaście lotek na zakończenie, choć w poprzednim występie kończył ze skutecznością blisko 46%. Nie wykorzystał więc powolnego startu Anglika, a gdy ten potem się rozpędził, dla Tricole’a było już po imprezie – dosłownie i w przenośni.
4. Kim Huybrechts – zapisał się na kartach historii, jednak bynajmniej nie może być z tego powodu dumny. Jako jedyny z rozstawionych graczy nie ugrał bowiem nawet lega. Jednym z tego powodów może być fakt, że przeciwnik zaprezentował się niezwykle dobrze. Sam Belg zapytany o to po meczu twierdził natomiast, że przyczyna jest zgoła odmienna – mianowicie, podczas jego przygotowań, w okołodarterskiej prasie miały znów pojawiać się artykuły odnośnie jego relacji z Dimitrim van den Berghiem, co wybiło go z rytmu treningów i nakazało znów skupiać się na przeszłości, zamiast na tym co go czeka. Dodał również, że porażka ta „była prawdopodobnie największym rozczarowaniem w jego karierze”.
3. Mickey Mansell – Irlandczyk poległ w starciu z rodakiem, Brendanem Dolanem, po niezwykle emocjonującym meczu, który został rozegrany na pełnym dystansie. Pod względem średniej obydwu panów pod koniec dzieliło jedynie 0,23 pkt. Mało tego, Clonoe Cyclone był skuteczniejszy od rywala pod względem kończeń, maksów, a nawet wygrał łącznie więcej legów. Czemu zatem zszedł ze sceny pokonany? Po części jest to zasługa… systemu w jakim rozgrywane są mecze od drugiej rundy. W przypadku 5 seta, jeżeli obydwu graczy ugra po 5 legów, o tym kto przejdzie dalej decyduje ostatni, tzw. „nagła śmierć”. Cały ten mecz od swojego rzutu rozpoczynał Dolan i takie prawo przypadło mu również w tej partii, podtrzymując passę wygrywania swoich liczników. W przeszłości jednak zasady dawały możliwość grania o rozpoczęcie tego lega, można więc pokusić się o stwierdzenie, że jeszcze kilka lat temu ten mecz mógł mieć innego zwycięzcę.
2. Dirk van Duijvenbode – o kontuzjach Holendra i związanej z nimi średniej dyspozycji wiele mówiło się przed rozpoczęciem turnieju. Mimo to w pierwszym legu swojego spotkania wyglądał, jakby odeszły już one w niepamięć. Jak to się zwykło jednak mówić, „biednemu zawsze wiatr w oczy”, a w tym przypadku namacalnym dowodem na tę tezę okazała się słynna osa z Ally Pally, która zaatakowała go w trzecim secie. Sam odniósł się do tego po porażce, stwierdzając, że właśnie dlatego przegrał kluczowego seta, a resztę zrobiła już dekoncentracja i poirytowanie. Trudno nie mieć żalu, gdy pomimo usilnych starań przezwyciężenia problemów, na wynik wpływa najbardziej losowy z czynników.
1. Peter Wright i James Wade – tych dwóch weteranów zasługuje by dzielić najwyższy stopień podium z uwagi na to, że w skutek porażek utracili znacznie więcej niż możliwość zajścia dalej w turnieju. W tym roku bronili bowiem kwot za wynik osiągnięty dwa lata wcześniej, w edycji, w której Anglik doszedł aż do półfinału, a Szkot został mistrzem świata. Biorąc pod uwagę, że na przestrzeni całego sezonu prezentował bowiem, delikatnie mówiąc, średnią formę, a wygrane mistrzostwa Europy okazały się jednorazowym wyskokiem, trudno może być mu myśleć o powrocie na szczyt. Dla Wade’a sprawa prezentuje się zgoła odmiennie. Pod koniec sezonu wyglądał, jakby jego gra przeżywała renesans i występ na MŚ miał być tego potwierdzeniem. Na jego drodze stanął jednak Matt Campbell, który przed tą edycją turnieju nie wygrał jeszcze nigdy na scenie Ally Pally. Wade zapewne inaczej wyobrażał sobie rozstanie z mistrzostwami.
Top 5 wygranych:
Wyróżnienie: Kevin Doets i Man Lok Leung – analogicznie do przegranych, tutaj także warto wspomnieć o zawodnikach, którzy pomimo rezultatu meczów mają powody do dumy. Obydwu udało się bowiem pokazać, że ich świetna gra w poprzednim etapie nie była przypadkiem, a wynikiem ciężkiej pracy i wzrostu formy. Sam Doets po pokonaniu rewelacji Grand Slam of Darts – Stowe’a Buntza, zbliżył się do sprawienia niespodzianki w potyczce z broniącym tytułu Michaelem Smithem. Zagrał na blisko stupunktowej średniej i rzucił dziewięć maksów – o cztery więcej niż uważany za jednego z najlepszych w tej dziedzinie Bully Boy. Reprezentant Hong Kongu z kolei po sprawieniu jednej z największych sensacji pierwszej rundy był dalej od pokonania Gabriela Clemensa, jednak również zaprezentował się bardzo solidnie. Obydwaj mogą więc wracać do domu z podniesionym czołem i czekać na kolejne szanse.
5. Luke Littler – największy talent młodego pokolenia z impetem wszedł w debiut na mistrzostwach świata, grając na najlepszej średniej spośród wszystkich uczestników pierwszej rundy. Wielu jednak zastanawiało się, jak zaprezentuje się naprzeciw rywala z wyższej półki, jakim niewątpliwie był Andrew Gilding. The Nuke nic sobie z tego nie zrobił i potwierdził, że może rywalizować z każdym. Pokonał Goldfingera, choć ten grał powyżej swojego poziomu. Patrząc na Littlera jako na zwycięzcę, należy też powrócić do Wrighta i Wade’a. Znajdowali się oni bowiem w jego części drabinki i na papierze stanowili większe zagrożenie w przypadku bezpośredniego starcia aniżeli Campbell i Jim Williams. Dzięki temu droga do ćwierćfinału dla Anglika zrobiła się jeszcze szersza, a taki rezultat w debiucie byłby niewątpliwie wspaniałym osiągnięciem samym w sobie.
4. Ricky Evans – zwycięstwo nad Nathanem Aspinallem dało mu więcej niż tylko awans do kolejnej fazy. Jak sam przyznał po meczu, udało mu się udowodnić fanom, że jest „kimś więcej” niż tylko efektownym graczem, który bawi publikę świątecznymi wejściami na scenę. Również Wayne Mardle docenił pracę Evansa nad spowolnieniem rzutu, które, jak widać, przełożyło się na lepsze wyniki na scenie. Pomogło mu to niewątpliwie odzyskać utraconą pewność siebie i do starcia z Darylem Gurneyem wcale nie musi podchodzić ze straconej pozycji.
3. Stephen Bunting – wygrać to jedno, ale styl w jakim tego dokonał to inna historia. W pojedynku z Ryanem Joyce’em wielu upatrywało jednego z potencjalnie najbardziej wyrównanych starć, tymczasem Bunting zdeklasował rywala, grając na najlepszej do tej pory średniej w tych mistrzostwach – 107,28. W kolejnym pojedynku zmierzy się z inną rewelacją, Florianem Hempelem i jeżeli z nim również się upora, istnieje spora szansa, że w następnej rundzie będzie miał okazję zrewanżować się Michaelowi van Gerwenowi za porażkę z ubiegłych Players Championship Finals. Jeżeli ta motywacja pomoże mu wejść na jeszcze wyższy poziom, to aż strach myśleć, co Bullet może nam na scenie zaprezentować.
2. Berry van Peer – Holender jest chyba jedynym zawodnikiem w trzeciej rundzie, który do obydwu poprzednich meczów podchodził w roli “underdoga”. Mimo to udało mu się pokonać Luke’a Woodhouse’a, a potem Josha Rocka, prezentując świetny poziom, zwłaszcza na finiszach – 53% łącznie w obu spotkaniach. Za zwycięstwami kryją się jednak dodatkowe okoliczności. Nie jest wiedzą tajemną, że Bionic walczył w przeszłości z dartitisem, który utrudniał mu rywalizację. Mało kto za to wie, że tuż przed rozpoczęciem mistrzostw świata przydarzył mu się nieszczęśliwy wypadek – spadł ze schodów, uszkadzając żebra. Nie pozwolił, by przełożyło się to na jego formę, co pokazuje, jak zmotywowany był, podchodząc do rywalizacji. Po zwycięstwie świętował natomiast cieszynką rodem z FIF-y, tłumacząc, że zrobił to dla najlepszego przyjaciela, który był tego dnia wśród publiczności.
1. Florian Hempel – zwycięzca rankingu mógł być tylko jeden. Autor jednego z największych comebacków w historii mistrzostw grał o więcej niż awans. Od jego występu zależało bowiem, czy utrzyma kartę na następny rok. To się udało. Styl, w jakim tego dokonał, był jedynie wisienką na torcie. Powrót ze stanu 0:2, 0:2, finisz w kluczowym momencie ze 151 oczek, okraszony w następnych partiach dwiema z rzędu dziesiątymi lotkami. Przed startem rozgrywek wiele mówiło się o jego wytrzymałości psychicznej i nie istnieje chyba lepszy sposób na pokazanie, że pod tym względem mało kto może się z nim obecnie równać. Na jego drodze stoi teraz Stephen Bunting i największymi zwycięzcami tego starcia możemy być my jako kibice.
Patrząc na całość zmagań w drugiej rundzie, trzeba stwierdzić, że była przedwczesnym prezentem pod choinkę. Potwierdzeniem tego jest fakt, że stała na najwyższym punktowym poziomie biorąc pod uwagę ten etap zmagań na przestrzeni ostatnich pięciu lat. Średnia wszystkich rozegranych spotkań oscylowała wokół 93 punktów. Mając to na uwadze śmiało możemy ostrzyć sobie zęby na kolejne rundy, wiele wskazuje bowiem na to, że dla fanów darta świąteczna uczta jeszcze się nie skończyła.