PDC
„Wolałbym, żeby mi się nie udało”. Historia największego „kopciuszka” w historii MŚ
Kirk Shephard to niespodziewany finalista mistrzostw świata 2008. W drodze po najlepszy wynik w karierze zaskoczył świat darta i pokonał wielu faworytów. Napisał historię, którą z dzisiejszej perspektywy można ocenić jako nawet bardziej sensacyjną niż występ Luke’a Littlera w ostatnim czempionacie. Z tego samego punktu widzenia można jednak dostrzec również, co potrafi zrobić z człowiekiem wielka wygrana i szybko zdobyta sława.
Droga do bram darterskiego raju
Występ gracza z Kent w Ally Pally w 2008 roku, to wręcz podręcznikowy przykład historii turniejowego „kopciuszka”, który niespodziewanie osiąga wielki triumf. Przygodę na scenach rozpoczął w 2003 roku, będąc zawodnikiem BDO, gdzie osiągał pojedyncze sukcesy. W listopadzie 2006 dołączył do PDC, ale jego początki w organizacji nie należały do łatwych. Po roku, w czasie kwalifikacji do mistrzostw świata 2008, zajmował zaledwie 142. miejsce w rankingu, jednak rzutem na taśmę awansował do turnieju, który później okazał się dla niego największym sukcesem w karierze. Do czempionatu przystępował jako absolutny outsider. Dla zobrazowania sytuacji – bukmacherzy jego szanse na triumf oceniali na podobnym poziomie, jak w ostatnich mistrzostwach np. Reynaldo Rivery, Dragutina Horvata, czy Darrena Penhalla.
Marsz po finał rozpoczął od sprawienia wielkiej niespodzianki już w pierwszej rundzie. Tam jego przeciwnikiem był światowy numer cztery – Terry Jenkins. Shepherd przetrwał aż siedem lotek meczowych i pomimo średniej poniżej 80 punktów wyeliminował z turnieju jednego z najwyżej rozstawionych zawodników wynikiem 3:2. W kolejnym meczu czekał na niego następny rozstawiony gracz – numer 29 – Mick McGowan, którego Anglik także pokonał po deciderze, choć tutaj również rywal nie wykorzystał czterech lotek na mecz. Trzecia runda to już starcie z Barriem Batesem, byłym finalistą UK Open i ówczesnym numerem trzynaście w rankingu PDC. Wyjątkowo, w porównaniu do poprzednich starć, tym razem obyło się bez decidera i lotek meczowych przeciwnika. Shepherd wygrał 4:2 i zameldował się w ćwierćfinale, gdzie pozostał jedynym nierozstawionym. Tam musiał zmierzyć się z Peterem Manleyem, czyli turniejową piątką. Pod względem średniej ten mecz był najlepszym w wykonaniu angielskiego underdoga. Osiągnął 89,7, przetrwał kolejne dwie lotki, które mogły wyrzucić go z turnieju i po następnym deciderze odesłał do domu wyżej notowanego przeciwnika.
Półfinałowym rywalem Shepherda był Wayne Mardle, który po wyeliminowaniu Phila Taylora przystępował do tej fazy jako faworyt turnieju. Warto wspomnieć, że tym samym przerwał niebywałą serię aż czternastu finałów z rzędu, w których wystąpił The Power. Sam jednak również do tego finału nie dotarł, gdyż na jego drodze stanął turniejowy “kopciuszek”. Shepherd niespodziewanie ograł Mardle’a 6:4 i to on przystąpił do finału. – Myślisz sobie: on przegra następny mecz, nie da się tak ciągle wygrywać, zaraz się potknie. Kiedy wbrew wszystkiemu doszedł do półfinału, w głowie pojawiła się myśl: chwila, chwila, to może się wydarzyć. O tym meczu natomiast, im mniej się mówi, tym lepiej, zwłaszcza dla Mardle’a. Wystarczy napisać wynik i więcej Wayne’owi już nie dokładać – powiedział Rod Studd, komentator Sky Sports.
W najważniejszym meczu kariery Shepherd zmierzył się z byłym mistrzem świata – Johnem Partem, który bezlitośnie zakończył piękną podróż młodego Anglika. The Karate Kid nie był w stanie dorównać swojej formie z poprzednich meczów, osiągając najgorszą średnią w historii finałowych meczów mistrzostw świata – 85,10. Tym samym to Kanadyjczyk drugi raz w karierze podniósł trofeum dla najlepszego gracza na świecie, wygrywając 7:2.
Bolesne “post scriptum” pięknego snu
Nawet pomimo przegranej w decydującym meczu, ten turniej zmienił życie dwudziestojednoletniego wówczas dartera. Zainkasował 50 tys. funtów, co ponad trzykrotnie przewyższyło jego dotychczasowe zarobki z gry w darta. Awansował na 22. miejsce w rankingu i postanowił poświęcić swoją pracę w fabryce, na rzecz kariery przy tarczy. O turnieju sam mówił tak: – to była niesamowita seria, jeden z najlepszych tygodni w moim życiu. Bycie underdogiem motywowało mnie, by iść dalej. Płynąłem na fali i wchodziłem na scenę bez stresu, bo nie miałem nic do stracenia, nic nie mogłem przegrać.
Przez resztę roku Shepherd nie zbliżał się już do poziomu z mistrzostw świata. Nie kwalifikował się do turniejów, a jeśli już jednak mu się udało, to zwykle po pierwszym meczu wracał do domu. W Grand Slam of Darts przegrał wszystkie trzy mecze w grupie i nic nie zapowiadało zmiany takiego stanu rzeczy. Do mistrzostw świata 2009 przystąpił jako numer 23. w rankingu. Po cudownym marszu sprzed roku nie było ani śladu. Shepherd przepadł już w pierwszej rundzie, przegrywając z Janem van der Rasselem i osiągając średnią 83,03, drugą najsłabszą spośród wszystkich rozstawionych graczy na tym etapie rozgrywek.
Przebłyski dobrej formy zdarzały mu się jeszcze w 2009 roku, kiedy to doszedł do ćwierćfinału US Open oraz wygrał dwa mecze i wyszedł z grupy w Grand Slam of Darts. W 2010 osiągnął trzecią rundę mistrzostw świata, ale im dalej w las, tym gorzej wyglądały jego rezultaty. Trzy lata później z powodzeniem wystartował w Q-Schoolu, jednak zdobycie karty niewiele zmieniło. W latach 2014-2016 niemal zniknął ze sceny.
– Te mistrzostwa to był szalony okres, bo sława przyszła nagle i naprawdę nie wiedziałem, jak sobie z tym wszystkim radzić. Znikąd dotarłem do finału, nic nie osiągając wcześniej. Nie miałem doświadczenia, na którym mógłbym się oprzeć. Ten finał w Ally Pally, to było za dużo, za szybko. Z perspektywy czasu widzę, jak bardzo nie byłem gotowy na taki sukces. Stałem się wręcz stuknięty, myślałem, że to nowy początek, że wszystko teraz będzie spadać mi z nieba, więc przestałem się starać i zrobiłem się leniwy – mówił po latach Shepherd.
Anglik przez długi czas mierzył się z problemami z hazardem i alkoholem, jednocześnie nie mając przy sobie nikogo, kto pomógłby mu wyjść na prostą. W cztery lata przeszedł od finału mistrzostw świata, do niewielkiego jednoosobowego mieszkanka. Dosięgnął go dartitis, co doprowadziło do stresu i ataków paniki, przez które niemal nie dotykał lotek. – Nie wiem, skąd to się wzięło, ale nie miałem lotek w ręce przez prawie trzy lata. Stanąłem kiedyś przed tarczą, spróbowałem rzucić, a moja ręka po prostu nie poruszała się. Wtedy już wiedziałem co to jest, ale starałem się grać pomimo tego. Pojechałem nawet na zawody ProTourowe, ale przegrałem 0:6. Po powrocie do domu powiedziałem, że nigdy więcej nie rzucę żadnej lotki. Ten sport, który uprawiałem przez 20 lat, nagle zaczął przynosić mi ataki paniki. – powiedział dla “Daily Star”. W rozmowie z “The Darts Show Podcast” mówił: – teraz, w pewnym sensie, wolałbym, żeby mi się wtedy nie udało. Czułem, że muszę próbować sprostać tym oczekiwaniom.
Shepherd wychodzi jednak na prostą. W dużej mierze dzięki pomocy ze strony PDC i PDPA (Stowarzyszenie Profesjonalnych Graczy Darta). – Żyłem pod kamieniem przez osiemnaście miesięcy i nie wychodziłem z domu. Na szczęście PDPA i PDC zorganizowały dla mnie ogromne wsparcie i doradztwo, dzięki czemu dziś jestem już w lepszym miejscu– stwierdził. Jest ojcem trójki dzieci, z których najmłodsze ma sześć, a najstarsze piętnaście lat. Pracuje jako elektryk w miejscowości Haydock. – Na początku firma pewnie nie wiedziała, że zatrudnia outsidera, który został finalistą mistrzostw świata. Teraz jestem jednak po prostu zwykłym, szarym Kirkiem Shepherdem – zakończył. Wszystko poprawiło się na tyle, że – jak sam przyznał – ponownie myśli o sięgnięciu po lotki.