Obserwuj nas

Newsy

Solidny Cullen, wielki Aspinall – pierwsi półfinaliści World Matchplay

Joe Cullen i Nathan Aspinall jako pierwsi meldują się w półfinałach tegorocznego World Matchplay. Choć nie obyło się bez trudniejszych momentów, obaj Anglicy dosyć pewnie wygrali swoje spotkania.

Źródło: Professional Darts Corporation

Jest w sporcie pewna nielogiczna tendencja, której, chcąc nie chcąc, czasami ulega każdy z nas. Cieszymy się z porażek wielkich faworytów, by pod koniec turnieju mieć poczucie, że emocje byłyby większe, gdyby jednak nadal grali ci teoretycznie najlepsi. Czy to zjawisko aplikuje się do tegorocznego Matchplaya? Cóż, pewnie tylko częściowo. Bo choć pierwsze dwa ćwierćfinały był solidne, to chyba nastawialiśmy się na nieco więcej.

Czy warto ufać Gurneyowi?

W końcu ciężko byłoby znaleźć kibica, który nie czułby choć minimalnego podekscytowania przed meczem Joe Cullena z Darylem Gurneyem – i były ku temu dobre powody. Pierwszego z nich, po spektakularnym zwycięstwie z Gerwynem Price’em, część kibiców widziała wręcz jako głównego faworyta turnieju. Drugi zaś pokusił się nawet o stwierdzenie, że czuje się jeszcze mocniejszy, niż w swoich najlepszych czasach. Mimo nieprawdopodobnych, żeby nie powiedzieć absurdalnych statystyk, jakie Irlandczyk osiągał w tegorocznym Matchplayu, chyba nie do końca chcieliśmy mu w te słowa uwierzyć. I jak się okazało, było to podejście całkiem słuszne – Gurney po raz kolejny został ambasadorem prawa regresji do średniej.

Mało kto mógł się jednak spodziewać tak skrajnie jednostronnego początku. W pierwszej sesji Cullen nie napotkał bowiem żadnego oporu, świetnie wchodząc w mecz i schodząc na przerwę przy prowadzeniu 5:0. Był to jednak jedyny moment tego pojedynku, który nazwalibyśmy jednostronnym. Bo po powrocie na scenę w końcu do głosu doszedł i Gurney – po kiepskim początku na średniej ledwo powyżej 80, Irlandczyk wyraźnie poprawił swój poziom, doprowadzając do stanu 3:7.

Początek trzeciej sesji zaczął się z kolei od festiwalu pomyłek na podwójnych, w którym obaj gracze sprezentowali sobie po jednym legu. Żeby jednak zachować równowagę, dwa kolejne legi zwieńczone zostały fenomenalnymi zamknięciami, kolejno ze 132 i 142 punktów. Fragment spotkania, który w zasadzie mógłby posłużyć za podsumowanie – mecz był dobry, ale… rwany.

Taki stan rzeczy pasował jednak Cullenowi, który chwilę później wyszedł na prowadzenie 9:6. Coraz więcej znaków zaczęło jednak zapowiadać wielki comeback Irlandczyka. Bo Cullen, choć cały czas grał nieźle, to zdecydowanie był do złapania. Przy stanie 10:8 i odrobieniu przełamania, wydawało się, że remis jest kwestią czasu. Ale nie był. Gurney przespał bowiem końcówkę czwartej sesji, pozwalając Anglikowi wyjść na czterolegowe prowadzenie.

Ostatnia szansa na nawiązanie walki pojawiła się przy stanie 13:10, kiedy to Irlandczyk był bardzo bliski przełamania finiszem ze 161 punktów. Zdaje się, że był to też moment, w którym pociąg do półfinału ostatecznie odjechał. Bo Cullen robił to, co robić potrafi najlepiej – pewnie wykorzystywał swoje okazje, bez konieczności nabijania kosmicznych średnich. W ostateczności, zarówno sama gra, jak i ostateczny wynik (16:11), były po prostu przekonujące.

Aspinall i himalaje regularności

Rywala dla Joe Cullena miał wyłonić pojedynek Chrisa Dobeya z Nathanem Aspinallem – graczy, którzy w tegorocznym Matchplayu byli wręcz skrajni w swojej powtarzalności. Zaś sam początek był naprawdę efektowny. Nie chodzi jednak o początek meczu, tylko o walk-ony. Trzeba przyznać, że “Mr. Brightside” odśpiewane a cappella przez trzy tysiące ludzi brzmiało naprawdę dobrze.

Ale samo spotkanie również zaczęło się obiecująco. Wysoki poziom prezentowany od samego początku nie był specjalnym zaskoczeniem, choć nie można powiedzieć tego samego o trzech przełamaniach na przestrzeni pierwszych pięciu legów. Na szczególną uwagę zasłużył kapitalny finisz Aspinalla ze 128 punktów, brutalnie karcący Dobeya za nieskuteczność na podwójnych.

Hollywood nie chciał być jednak gorszy, natychmiastowo odpłacając się kradzieżą lega checkoutem ze 140. Cała druga sesja przyjęła zresztą dość konsekwentny scenariusz – Aspinall punktował, a Dobey zgarniał kolejne legi. Gdy Aspinall nie umiał trafić topa, Dobey rzucał dwa naraz. Za co nie dostał od Aspa nawet zbicia żółwika – a to już znak, że żarty się skończyły.

Rzeczywiście, skuteczne neutralizowanie mocy punktowej Aspinalla, który zagrał drugą sesję ze średnią 134 na punktacji, wreszcie musiało dobiec końca. Z 4:6 na początku trzeciej sesji, płynnie przeszliśmy do stanu 8:7 dla byłego mistrza UK Open. Punktem przełomowym dla przebiegu meczu okazał się leg siedemnasty, przy wyniku 8:8 – wtedy to Dobey zmarnował prostą szansę na zamknięcie z 58 punktów, przegrywając zarówno tego lega, jak i pięć kolejnych. Z tej sytuacji ciężko było oczekiwać jakiegokolwiek comebacku – w ostatecznym rozrachunku, Aspinall był zbyt mocny i zbyt regularny – tak na punktacji, jak i na podwójnych, pewnie zwyciężając 16:12.

ZOBACZ TEŻ
Na Słowacji bez Szagańskiego. Polak odpuszcza kwalifikacje do MŚ

Do końca turnieju pozostało jeszcze pięć spotkań, które rozegrane zostaną na przestrzeni trzech wieczornych sesji, od piątku do niedzieli.

Wyniki:

🏴󠁧󠁢󠁥󠁮󠁧󠁿 Joe Cullen (97.11) 16:11 ☘️ Daryl Gurney (92.18)

🏴󠁧󠁢󠁥󠁮󠁧󠁿 Chris Dobey (96.79) 12:16 🏴󠁧󠁢󠁥󠁮󠁧󠁿 Nathan Aspinall (99.33)

Pozostałe ćwierćfinały:

🇦🇺 Damon Heta – 🏴󠁧󠁢󠁥󠁮󠁧󠁿 Luke Humphries

🏴󠁧󠁢󠁥󠁮󠁧󠁿 Ryan Searle – 🏴󠁧󠁢󠁷󠁬󠁳󠁿 Jonny Clayton

Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Maksymalny rozmiar przesyłanego pliku: 2 GB. Możesz przesłać: zdjęcie, audio, video, dokument, etc. Linki do YouTube, Facebooka, Twittera i innych serwisów wstawione w tekście komentarza zostaną automatycznie osadzone. Drop files here

Sponsor główny

Sklepy partnerskie

Zostań Patronem

Reklama