Wywiady
Jules van Dongen: mecz z Polską? Pamiętam to do dziś!
Posiadacz karty PDC, uczestnik mistrzostw świata i objawienie poprzedniego sezonu. Tuż przed startem UK Open porozmawialiśmy z Julesem van Dongenem, numerem jeden amerykańskiego darta. Dlaczego nie przeprowadzi się do Europy? Jak wspomina słynny mecz Polska – USA? I czy dart w Stanach Zjednoczonych ma szansę przebić się do mainstreamu? O tym wszystkim (i nie tylko!) w specjalnym wywiadzie dla Łączy nas Dart.
Tomek Przyborowski, Łączy Nas Dart: – Jules, z tego co sprawdziłem, rozmawiamy o 9 rano czasu środkowoamerykańskiego. Mam nadzieję, że nie obudziłem Cię przedwcześnie?
– Jules van Dongen, posiadacz karty PDC: – Nie, nie. Wstajemy razem z dziećmi, gdy rano idą do szkoły, więc nie mam z tym żadnego problemu.
– Niemniej – miło, że znalazłeś chwilę. Zwłaszcza że zaraz rusza UK Open, a z tego co słyszałem, złapałem Cię tuż przed podróżą do Minehead.
– Zgadza się. Gdy rozmawiamy, jestem na dzień przed wylotem.
– A czujesz jakąś dodatkową ekscytację? Z reguły grasz w Pro Tourze, a teraz przyszedł czas na wielki turniej telewizyjny.
– Zdecydowanie tak. UK Open to chyba moja ulubiona impreza, także ze względu na wszystko to, co dzieje się poza tarczą. W Anglii to również duże wydarzenie na płaszczyźnie czysto społecznej. Co na plus – gra tam więcej zawodników niż zwykle, a niektórych nawet nie znam, bo awansują na przykład z kwalifikacji.
– Nawiązałem do Pro Touru, bo w tym sezonie grałeś w kilku turniejach podłogowych. Wyniki pewnie nie były takie, jak oczekiwałeś. Poszukiwania optymalnej formy nadal trwają?
– Tamten rok skończyłem dobrze, ale ostatnio trochę przekombinowałem z techniką i sprzętem… Teraz próbuję to odwrócić i wrócić na właściwe tory. Treningi idą coraz lepiej – powinienem zresztą trenować trochę więcej niż zwykle, ale ciężko o regularny trening, gdy na okrągło podróżujesz. Mimo to, o formę jeszcze się nie martwię.
– No właśnie, też mam w pamięci tę znakomitą drugą połowę poprzedniego sezonu. Skąd to się wzięło? Jakaś zmiana w technice? W mentalności? A może to po prostu kwestia zbierania doświadczenia i naturalnego progresu?
– Chyba wszystko po trochu. Po World Cupie byłem prawdopodobnie w swoim najniższym punkcie. Powiedziałem sobie, że przez ostatnie pół roku po prostu chcę się bawić dartem i awansować do mistrzostw świata. Grałem z większą swobodą, do tego nieco przyspieszyłem tempo. Gdy rzucam szybciej, mniej myślę i mniej rzeczy może pójść nie tak. To był też dobry moment do złapania formy – wygrałem parę eventów w CDC, a i w Pro Tourze było mnóstwo turniejów. Byłem w odpowiednim rytmie. Teraz mieliśmy dłuższą przerwę i ciężko jest wrócić do tego, co było wcześniej.
– Gdybym to ja miał wskazać moment, w którym w świat poszła wieść o „transformacji” Julesa van Dongena, to chyba wybrałbym zwycięstwo z Gerwynem Price’em w jednej z podłogówek.
– Z najlepszymi na świecie zawsze chcesz wygrać. A wiedziałem, że w tamtym meczu grałem od niego lepiej.
– Swoją drogą, rozmawialiśmy jakiś czas temu z Radkiem Szagańskim – mówił, że gdy sam kiedyś ograł Gerwyna, był tak rozemocjonowany, że pisząc SMS-a do żony nie mógł trafić palcami w klawiaturę… Zareagowałeś tak samo?
– Akurat z Gerwynem za bardzo nie czułem presji. Inaczej było kiedyś z van Gerwenem – też miałem lotki meczowe, ale strasznie się denerwowałem. No i wyraźnie je spudłowałem. Z czasem jednak zbierasz coraz więcej doświadczenia i przestajesz rozmyślać, kto jest Twoim rywalem.
– Mimo dobrego okresu nie zdołałeś utrzymać karty. To teoretycznie dało się odwrócić w mistrzostwach świata, ale chyba miałeś trochę pecha, że trafiłeś na Darrena Penhalla. Przecież to nie był zły mecz. 90-punktowa średnia z reguły wystarcza do przejścia pierwszej rundy.
– Wiedziałem, że Darren potrafi grać, ale nie sądziłem, że zagra tak dobrze – zwłaszcza że nie ma zbyt dużego doświadczenia w grze na scenie. Przed tamtym meczem miałem wysokie oczekiwania, ale po prostu się nie udało. Zagrałem jednego świetnego seta – tego, którego wygrałem. Później ciągle był o lotkę przede mną. Gratulacje dla niego – zagrał bardzo dobrze, ale w kolejnej rundzie już tego nie powtórzył.
– Nikogo nie zdziwiło, że odzyskałeś kartę w Q-Schoolu, ale ja odniosłem takie wrażenie – popraw mnie, jeśli się mylę – że tym razem presja wcale nie była taka wielka. Już wcześniej podpisałeś kontrakt z Winmau, a z tego co wiem, oni uwierzyli w Ciebie niezależnie od tego, czy zgarniesz kartę, czy nie. Coś w tym jest, że dwa lata temu było ciężej?
– Nie, nie sądzę. Dwa lata temu nawet nie wiedziałem, jak działa cały ten system punktowy w Q-Schoolu. Jechałem tam po doświadczenie. Pod względem wyników oba te turnieje były zresztą bardzo podobne.
– Pytam o presję, bo cały czas mam w pamięci Twój wywiad dla kanału „Double Top”. Powiedziałeś, że gdyby nie lokalne turnieje w USA, to przez ostatnie dwa lata nic nie zarobiłbyś na darcie. Padło też zdanie, że jeśli nic się nie zmieni, to będziesz musiał podjąć decyzję co do dalszej ścieżki kariery. Więc może zdobycie karty nie było sprawą życia i śmierci?
– Zdecydowanie! Miałem plan na siebie – niezależnie od tego czy zgarnę kartę, czy nie. Sam wiesz, ile teraz jest możliwości – MODUS, WDF, turnieje na sofcie… Oczywiście, każdy chce grać w PDC, ale to jeszcze nie koniec świata, jeśli nie masz karty. Ciągłe podróże są obciążające – zarówno dla mojego ciała, jak i dla mojej rodziny. Jeśli w pewnym momencie przestanę dostrzegać potencjał w dalszej grze w elicie, to może pójdę ścieżką Jeffa Smitha (który występuje w turniejach lokalnych – przyp. red.). Moim zdaniem jeśli nie jesteś w czołowej „50” światowego rankingu, to nie zarobisz wystarczająco dużo, by to się spinało.
– Problemy finansowe darterów to w ogóle głośny temat w ostatnim czasie. Benjamin Drue Reus powiedział nawet, że nie przyjechał na turnieje, bo po prostu nie było go stać. Widzisz jakieś rozwiązanie tej sytuacji?
– Byłoby fajnie, gdyby PDC nagradzała też za sam występ – gdyby na przykład za odpadnięcie w pierwszej rundzie płacono 250 funtów. Jeśli ktoś brałby urlop w pracy – płatny lub bezpłatny – by polecieć na turnieje, to nawet jeśli trzy razy z rzędu przegrałby w pierwszej rundzie, nadal byłby w stanie opłacić hotele i przeloty. To zdjęłoby presję z barków niżej sklasyfikowanych graczy. Myślę, że dzięki temu zaczęliby też grać lepiej.
– Wierz mi lub nie, ale ten wywiad, o którym cały czas mówię, odbił się naprawdę szerokim echem w naszym środowisku. Większość osób się z Tobą zgadzała, ale ciągle padał jeden kontrargument. Skoro ponosisz tak wysokie koszty podróży, to dlaczego po prostu nie przeprowadzisz się do Wielkiej Brytanii albo przynajmniej do Holandii?
– Ale to nie jest takie proste. Mam tu rodzinę – żona ma pracę, dzieci chodzą do szkoły, nie mówiąc już o całym życiu towarzyskim. Nasz dom leży w przyjemnej okolicy, dzieci mogą bawić się na podwórku. Przeprowadzka to naprawdę duży krok. Gdybym awansował do czołowej czterdziestki lub pięćdziesiątki, może zacząłbym to rozważać, bo wtedy rzeczywiście musiałbym grać więcej. Na ten moment to nie ma sensu. Załóżmy, że sprzedam dom, a po dwóch latach stracę kartę. Co mam wtedy zrobić? Nie jestem jeszcze gotowy na takie rozwiązanie.
– Więc rozumiem, że ostatnie zmiany w Pro Tourze specjalnie Ci nie pomogły? Podłogówki już nie odbywają się w weekendy.
– Ja ze względu na podróże i tak musiałem zrezygnować z pracy, ale dla graczy z Holandii czy Niemiec to już spory problem. Dla Radka Szagańskiego chyba też – wiem, że mieszka w Irlandii i na co dzień normalnie pracuje. Zresztą – jak masz ileś dni urlopu, to jak je wykorzystasz? Przeznaczysz wszystko na wyjazdy na turnieje, czy może spędzisz też trochę czasu odpoczywając wraz z rodziną? To są decyzje, których jako darter wolałbyś nie podejmować.
– PDC za bardzo ułatwia życie najlepszym graczom?
– Myślę, że tak. Trochę za bardzo ich chronią. Ale z drugiej strony pojawia się argument, że skoro jesteś czołowym graczem, to czymś sobie na to zasłużyłeś. Niżej sklasyfikowanym zawodnikom będzie jednak trudniej dołączyć do tej walki. Tylko naprawdę wyjątkowi gracze będą w stanie przebić się do czołowej szesnastki.
– Nawiązując do tematu Twoich podróży – co skłoniło Cię do wyjazdu do Stanów Zjednoczonych w 2013 roku? Większość pewnie o tym wie, ale rozjaśnijmy – z pochodzenia jesteś Holendrem.
– Urodziłem się i wychowałem w Holandii, a do USA wyjechałem na studia – miałem praktyki w Kansas City. Później tu wróciłem, bo w Stanach poznałem też swoją żonę. W sumie mieszkam tu już od 11 lat. Tak naprawdę to tutaj zacząłem grać w darta – to jeden z powodów, dla których reprezentuję amerykańskie barwy. Grać na wysokim poziomie nauczyłem się właśnie w USA.
– Trudno było zaaklimatyzować się w nowym kraju? To jednak inny kontynent, a co za tym idzie – zupułnie inna kultura.
– Pod względem kulturowym rzeczywiście jest spora różnica. Jeśli chcesz zrobić karierę w Stanach, musisz naprawdę ciężko i długo pracować. W Europie masz więcej wolnego czasu. Z tego powodu sądzę, że jakość życia generalnie jest lepsza w Holandii, ale jeśli ciężko pracujesz, w Stanach możesz zarobić nieporównywalnie więcej.
– Po 11 latach czujesz się w pełni Amerykaninem?
– Raczej tak. Nawet myślę po angielsku, a to nie jest coś, to specjalnie kontrolujesz. To się po prostu dzieje. W Stanach czuję się jak w domu, ale jeśli jest mecz USA – Holandia, to kibicuję Holandii. W końcu to tam wychowywałem się przez całe życie.
– O popularności darta w Holandii przekonywać nikogo nie musimy, ale jak to jest w USA? Mieszkam tysiące kilometrów dalej, ale wiem, że jest mnóstwo lokalnych turniejów, WDF organizuje Las Vegas Open, a punkt kulminacyjny w kalendarzu to US Darts Masters w Madison Square Garden.
– Wiesz, jeśli mówimy o darcie „tutaj”, to musimy uwzględnić też Kanadę. CDC to na przykład tour dla całej Ameryki Północnej. Moim zdaniem w tym regionie jest ze 30 graczy, którzy mogliby z powodzeniem grać w Pro Tourze, w Q-Schoolu albo w Challenge Tourze. Mamy tylko jeden problem – ten kontynent jest tak wielki, że musimy strasznie daleko podróżować. Jeśli mieszkasz w Polsce, to wykupujesz dwugodzinny lot i już jesteś w Holandii, gdzie możesz rywalizować z najlepszymi. Pod tym względem macie łatwiej. Kiedy ja gram w lokalnym turnieju, raczej nie natrafiam na silną konkurencję – muszę polecieć gdzieś dalej. Paradoksalnie poziom poszedł w górę dzięki pandemii. Rozpowszechniła się gra online i nagle najlepsi gracze mogli codziennie ze sobą rywalizować. Nie zmieniło się jedno – podróże dalej są drogie. Przecież jeśli chcę zagrać w Las Vegas Open, to nie mogę tam pojechać samochodem…
– Kolejna sprawa, że w USA gra się głównie na sofcie. Jak to jest ze steelem? Podobno sam nie grasz zbytnio w bullshootera, bo wiadomo, że w PDC zawsze będzie się grało na steelu.
– Tak naprawdę to trochę gram w bullshootera. Powiem więcej – w mieście, w którym mieszkam, 95% osób gra na sofcie. Większość lokalnych turniejów to soft. Phoenix, Chicago, Las Vegas… Ludzie po prostu to lubią. Myślę, że to się nigdy nie zmieni, choć niektórzy bardzo by chcieli. Co na plus – lokalne turnieje są często podzielone na dywizje, więc z reguły grasz z rywalami ze swojej półki. To każdemu sprawia więcej przyjemności. W końcu co to za frajda, jeśli jesteś nowym graczem, a w pierwszej rundzie trafiasz na mnie?
– A w amerykańskim mainstreamie w ogóle jest miejsce na darta? Zawsze postrzegałem ten kraj jako nieco „konserwatywny” pod względem przyjmowania trendów z innych części świata. Ludzie żyją futbolem amerykańskim, baseballem czy koszykówką, podczas gdy nawet piłka nożna jest w tyle pod względem popularności. Dart ma szansę przebić się na masową skalę?
– Nie, nie wydaje mi się. W Anglii, w Niemczech, w Holandii czy w Belgii dart od wielu dekad jest częścią kultury. Uważam, że w Stanach wiele sportów jest już zakorzenionych w amerykańskiej kulturze, dlatego w przypadku darta nigdy do tego nie dojdzie. Mimo wszystko, to cały czas ogromny kraj z dużą liczbą graczy. Wcale mnie nie dziwi, że w Ameryce jest tak wielu utalentowanych zawodników. A ilu z nich spróbuje swoich sił w PDC? Nie jestem pewien. Do tego potrzebujesz sporych zasobów czasowych i finansowych. To trochę inaczej niż w Polsce, gdzie każdy chętny może po prostu pojechać do Niemiec i zagrać w Q-Schoolu.
– Ale na całe szczęście nie jesteś już jedynym Amerykaninem w tourze – kartę w końcu zgarnął Danny Lauby. Wygląda na to, że zagracie razem w World Cupie.
– Tak, bardzo dobrze się z nim dogaduję. Graliśmy ze sobą pewnie ze sto razy. W ogóle dobrze mi się z nim gra, bo jest szybki i mogę rzucać swoim tempem. To klasowy gracz, który bardzo dużo poświęca karierze darterskiej.
– Wiem, że w tourze przyjaźniłeś się także z Damianem Molem, ale on akurat miał trochę pecha – w Q-Schoolu jego losy ważyły się do ostatniego meczu…
– Ostatniego dnia nawet byłem tam na miejscu. Gdy Damian odpadł, powiedział, że wychodzi. Mówił, że za bardzo się stresuje. Moim zdaniem miał pecha o tyle, że wielu graczy kompletnie osłabło po zagwarantowaniu sobie karty. Na nich nie ciążyła już presja, więc jak ktoś z nimi grał, to łatwo wygrywał. I tak odpadał jeden za drugim… Gdyby wygrał choć jeden z nich, Damian zdobyłby kartę. Ciężko się to oglądało. Jak już masz pewną kartę, to naprawdę Cię nie obchodzi, co się stanie dalej. Dlatego uważam, że zwycięzca w danym dniu powinien dostawać jakiś bonus – puchar, tysiąc funtów lub cokolwiek innego, żeby czuł dodatkową motywację, nawet jeśli już zdobył kartę. Ale uważam, że Damian wróci. To bardzo utalentowany gracz. Pod względem techniki rzutu jeden z najlepszych, jakich kiedykolwiek widziałem.
– A z kim jeszcze kumplujesz się w PDC?
– Przy stole siedzimy z reguły z Gianem van Veenem, Dannym Noppertem, Dannym van Trijpem i Berrym van Peerem. Ostatnio dołączył jeszcze Patrick Geeraets – nowy gracz. Trzymamy się razem i często wspólnie wychodzimy coś zjeść po turniejach. Dobrze jest mieć przyjaciół w tourze – także w tych złych momentach.
– Dokończmy jeszcze temat World Cupu. Mam nadzieję, że mi wybaczysz, ale muszę skorzystać z okazji i zapytać Cię o mecz Polski ze Stanami Zjednoczonymi z 2022 roku. Mówiąc szczerze – dla nas to jedno z ikonicznych spotkań. Pamiętasz je jeszcze?
– Tak, pamiętam! W tamtym meczu nawet całkiem nieźle punktowałem, ale spudłowałem parę podwójnych. Później Danny nie trafił topa przy zamknięciu ze 160. To były ciężkie chwile… Ciągle pamiętam, jak Białecki rzucił maksa znikąd. To w ogóle był trudny mecz. Mieliśmy momenty, w których czuliśmy, że to wygramy, ale tak się nie stało. Koniec końców graliśmy z bardzo mocnym rywalem. Reprezentowanie kraju w formacie deblowym, w dodatku tak krótkim, to też trochę inne granie. Presja nie ułatwia sprawy.
– A jaki jest cel na tegoroczny World Cup? Razem z Dannym macie spory potencjał, by postraszyć czołówkę.
– Też tak myślę. W krótkim formacie nie ma aż takiego znaczenia, z kim się mierzysz. Jeśli grasz dobrze, jesteś w stanie pokonać każdego. Najlepszy przykład to Szwecja z zeszłego roku – zagrali naprawdę dobry turniej, a chyba nikt tego nie oczekiwał. Mamy spore szanse. Liczę na to, szczególnie po dwóch latach bez awansu z pierwszej rundy.
– Na koniec pytanie o Twoją karierę aktorską – pewnie nie każdy wie, że ostatnio zagrałeś w filmie „Bulls The Movie”. Jaka historia za tym stoi?
– To prawda. W pewnym momencie po prostu usłyszeliśmy, że taki film powstaje. Zgłosiłem się do reżysera i zapytałem, czy mogę mu jakoś pomóc, a on zaoferował mi rolę. I tak zostałem aktorem.
– W takim razie poproszę o dwa słowa zachęty dla naszych odbiorców, by zainteresowali się filmem.
– To będzie komedia z tematem przewodnim w postaci deblowych mistrzostw świata – Anglia kontra USA. Nigdy nie słyszałem o filmach na temat darta, więc myślę, że to całkiem ciekawa nowość. Moim zdaniem wyjdzie zabawnie.
Oko Tygra
1 marca, 2024 o 07:53
Kolejny dobry wywiad, tak trzymać! Fajnie, że udaje się złapać takich darterów z trzeciego jak Tricole czy Jules. Czekam na Turettę, Bellmonta i oczywiście Razmę 😀
Tomek Przyborowski
1 marca, 2024 o 08:00
Będziemy próbować 🙂