Obserwuj nas

PDC

Klątwa drugiej rundy. Krótka historia piętnastu lat oczekiwania

Trzynaście występów i ośmiu różnych graczy w siedmiu kombinacjach. Okazji było wiele – nie brakowało wzlotów i upadków, ale końcowy skutek był zwykle podobny. Reprezentacja Polski jeszcze nigdy nie dotarła do ćwierćfinału World Cup of Darts. Ratajski i Szagański przylecą do Frankfurtu, by zburzyć deblowy mur. Mur, który z roku na rok coraz bardziej oszpeca darterski krajobraz.

Polska, World Cup of Darts, PDC
Reprezentacja Polski czeka na pierwszy ćwierćfinał (fot. PDC)

Artykuł jest zaktualizowaną wersją tekstu, który pojawił się na łamach zeszłorocznego “Przewodnika World Cup of Darts 2024”.

 

 

Bolesna weryfikacja na start

Wszystko zaczęło się w 2010 roku, gdy PDC wystartowała z eksperymentalnym, deblowym formatem turnieju. To znaczy, deble same w sobie pojawiały się już wcześniej – nawet w latach 90. rozegrano trzy edycje imprezy World Pairs, gdzie – w istocie – rywalizowało się w parach. Z dzisiejszym World Cupem nie miało to jednak zbyt wiele wspólnego, bo nawet uczestnikami byli głównie Brytyjczycy, wystawiający po kilka zespołów.

Gdy prawdziwie międzynarodowy World Cup zaczął pisać własną historię, deble pozostawały egzotyką. Najlepsi gracze wprawdzie przyznawali, że zdarza im się rywalizować w tym formacie na gruncie lokalnym, ale ciężko było przewidzieć, czego tak naprawdę można się spodziewać. To właśnie wtedy na scenie pojawili się dwaj nieznani szerszemu gronu reprezentanci Polski – Krzysztof Ratajski i Krzysztof Kciuk.

Ratajski miał za sobą bogatą przeszłość softową, ale na steelu rywalizował głównie w BDO, gdzie wystąpił w mistrzostwach świata. W PDC zanotował trzy pomniejsze występy. Ten debiutancki – w ramach German Darts Championship 2009 – okazał się niemałym sukcesem. Polak pokonał trzech rywali, w tym Jelle Klaasena. Za miejsce w fazie last 32 zgarnął tysiąc funtów.

Kciuk mógł być postrzegany jako bardziej doświadczony z tej pary. On także miał za sobą występ w mistrzostwach świata, ale w tych ważniejszych – organizowanych przez PDC. Preeliminacje – bo tak nazywała się wtedy pierwsza runda tej imprezy – zakończyły się dla niego niepowodzeniem. Przegrał 1:4 z Harukim Muramatsu.

– Ratajski mówił mi przed meczem, że po prostu gra w darta w domu. W Polsce dominuje soft, ale nie mają tam zbyt wielu pubów i barów, gdzie można by było rywalizować – stwierdził jeden z brytyjskich komentatorów podczas spotkania z Nową Zelandią. Niestety, brak ogrania na wielkiej scenie był widoczny – biało-czerwoni przegrali 2:6, kończąc z zaledwie 74-punktową średnią.

I kto by pomyślał, że ci sami ludzie – bagatela 13 lat później – pobiją ten wynik o 45 punktów?

 

 

Powrót w dobrym stylu

Na kolejny występ trzeba było trochę poczekać. W 2011 turniej po prostu się nie odbył – to ze względu na zmianę daty rozegrania Players Championship Finals. W sezonie 2012 biało-czerwoni nie wzięli udziału w imprezie, co do dziś pozostaje ich jedyną absencją w historii World Cup of Darts.

Do powrotu na scenę doszło dopiero w lutym 2013 roku. Skład pozostał bez zmian, ale wynik okazał się lepszy niż w debiucie. Kciuk i Ratajski pomyślnie przeszli przez nowo utworzoną fazę grupową. Najpierw gładko ograli Gibraltar 5:2, a później po dobrym meczu ulegli Holendrom 3:5. Przegrać z Barneyem i van Gerwenem to nie wstyd.

Na szczęście zasady fazy grupowej były inne niż dziś – do play-offów wchodziły po dwa zespoły, a jak nietrudno przewidzieć, Gibraltar zakończył zmagania z zerem. W nagrodę Polacy zmierzyli się z Niemcami w 1/8 finału. Nasi zachodni sąsiedzi nie cieszyli się jeszcze taką pozycją w PDC, jaką cieszą się obecnie, ale Jyhan Arhut i Andree Welge – przedstawiciele gospodarzy – nie byli graczami z przypadku. Biało-czerwoni też się o tym przekonali, przegrywając 2:5. Porażka zamknęła drogę do ćwierćfinału, ale nieliczni fani darta w naszym kraju mieli pierwsze powody do radości.

 

 

Uwaga, Joker wkracza do gry!

W edycji z 2014 roku nie było ani Kciuka, ani Ratajskiego, ani nawet fazy grupowej. 32 drużyny rywalizowały w play-offach, a Polskę reprezentował duet Krzysztof Chmielewski – Krzysztof Stróżyk. Wówczas byli to gracze bez doświadczenia w PDC, co jednak nie odegrało większej roli. Występ w World Cupie okazał się naprawdę udany, a przy odrobinie szczęścia – którego po raz pierwszy rzeczywiście zabrakło – można było pokusić się o coś wielkiego.

Pod względem odporności psychicznej błyszczał przede wszystkim Chmielewski – starcie pierwszej rundy z Finlandią zamknął 120-punktowym finiszem w deciderzePresja była maksymalna – rywale tylko czekali na powrót do tarczy z lotkami meczowymi, ale Joker załatwił sprawę z zimną krwią.

 

 

W drugiej rundzie tamtego World Cupu deble rozgrywano tylko jako ostateczność – najpierw rywalizowano w singlach. I niech o klasie Chmielewskiego świadczy fakt, że 1/8 finału rozpoczął od… ogrania Marka Webstera, czyli walijskiej “jedynki”. Karierowy prime time Webster miał wprawdzie za sobą – nie był już tak mocny, jak w 2011 roku, gdy wyrzucił z Alexandra Palace Phila Taylora, ale do World Cupu i tak podchodził jako aktualny ćwierćfinalista światowego czempionatu. Choć trzeba uczciwie przyznać, że mecz z Chmielewskim zupełnie mu nie wyszedł.

Richie Burnett – jego partner z tamtej drużyny – lepiej poradził sobie ze Stróżykiem. Polak dał z siebie wszystko, ale przegrał 2:4. O wszystkim zadecydował debel. Tam Polacy pokazali fantastyczną grę. Wydaje się, że weszli na szczyt swoich możliwości, ale nawet ponad 90-punktowa średnia nie wystarczyła do ogrania rozstawionych z piątką Walijczyków. Tak blisko ćwierćfinału nie było nigdy wcześniej i nigdy później – w decydującym legu Polacy czekali z ustawieniem na topie, ale Webster zgasił światło zejściem ze 112 punktów. Marzenia trzeba było odłożyć na bok.

 

 

Cztery chude lata

Wraz z kolejnymi edycjami imprezy niepowodzenie przeciwko Walijczykom stawało się coraz bardziej bolesne. Rok 2015 to brutalne sprowadzenie na ziemię. W polskiej ekipie zobaczyliśmy dwóch debiutantów: naprzeciw Irlandczykom stanęli Tytus Kanik i Mariusz Paul – wówczas krajowa czołówka, ale bez przeszłości na dużej scenie. Reprezentacyjny debiut okazał się wyjątkowo gorzki: wynik 0:5 i średnia 69,5 – najniższa w historii występów biało-czerwonych w World Cupie.

 

 

Rok później było niewiele lepiej. Kanika zastąpił Ratajski, ale Polacy znów odbili się od ściany – tym razem belgijskiej. Stanęło na jednym wygranym legu.

Miejsca w kadrze Ratajski nie oddał po dziś dzień. Zmieniali się za to jego partnerzy: w 2017 i 2018 roku do reprezentacji wrócił Kanik. Efekt? Nie było źle, ale na drodze raz jeszcze stanęli Irlandczycy – najpierw ci “zwykli”, a później ci drudzy – “z północy”. Z pierwszymi było 3:5, z drugimi – 4:5. Progres rzucał się w oczy także pod względem poziomu – Ratajski i Kanik sprawiali nawet wrażenie lepszych od Gurneya i Dolana, ale tak samo jak u Chmielewskiego i Stróżyka, o wszystkim przesądził błysk geniuszu rywali w deciderze.

Cztery porażki z rzędu – czarna seria, która, miejmy nadzieję, nigdy się nie powtórzy.

 

 

Jeden mecz i wystarczy

Następne sezony to regularne powtórki z historii – jedna edycja po drugiej. Polacy potrafili błyszczeć w pierwszych rundach, żeby w 1/8 finału na dobre nie zaistnieć. Ratajski był już czołowym graczem PDC, ale nie zawsze przekładał to na World Cup.

W 2019 roku ponownie zagrał w parze z Kanikiem, więc po raz pierwszy polski zespół składał się z dwóch posiadaczy kart. Biało-czerwoni po świetnym meczu ograli Czechów (5:2), ale nie postawili się Holandii (2:4, 1:4)– Stać nas na więcej – zgodnie stwierdzili Wattimena i van Gerwen.

Podobnie było w edycji 2020 – z tym, że Kanika zastąpił Kciuk, zamiast Czechów była Południowa Afryka, a do porażki doszło nie z Holandią, lecz z Australią. Ratajski po deciderze uległ Whitlockowi, a Kciuk zanotował fatalne wejście w mecz przeciwko Damonowi Hecie – bardzo obiecującemu darterowi z dziewiątej dziesiątki rankingu światowego. Heta wykręcił w tym meczu niemal trzycyfrówkę.

 

 

W 2021 znów poczuliśmy niedosyt. Nie dlatego, że w drugiej rundzie Polacy odpadli ze Szkocją – to samo w sobie wielkim zaskoczeniem nie było. Kciuk i Ratajski rozbudzili jednak nadzieje po pierwszym meczu z Czechami, czyli jednym z najlepszych spotkań w całej historii World Cupu. Obie ekipy grubo przebiły setkę na średniej, ale biało-czerwoni byli nie do zdarcia. 105 punktów i wynik 5:2 – to pozwalało wierzyć w dokonanie czegoś przełomowego.

Jak bardzo się rozczarowaliśmy, gdy dwa dni później Henderson ograł Ratajskiego. I choć Kciuk postawił wcześniej porządny opór Wrightowi, doprowadzając do decidera, to nie wystarczyło, by móc rozegrać debla. Szkoci wygrali zresztą cały turniej.

 

 

Za sprawą ćwierćfinału UK Open w składzie z 2022 roku znalazł się Sebastian Białecki – wówczas 18-latek z Łodzi, określany jako jeden z największych talentów w światowym darcie. Wielkiej przesady w tym nie było – wprawdzie Bolt nie miał karty PDC, ale swoje zdążył już osiągnąć, głównie w Development Tourze. Debiut w World Cupie był jednak daleki od wymarzonego.

Co na plus: polska para pokonała Stany Zjednoczone po horrorze ze spudłowaną lotką meczową Danny’ego Baggisha, co zostało skarcone przez Ratajskiego. – Ciągle pamiętam, jak Białecki rzucił maksa znikądwspominał ten mecz Jules van Dongen.

Co na minus: i tak przeżyliśmy déjà vu, bo przeciwko mocniejszemu rywalowi – czyli reprezentacji Belgii – znów było jednostronnie. Ratajski nie miał szans z wyjątkowo niepasującym mu w tamtym czasie Dimitrim van den Berghiem, a Białecki – z Kimem Huybrechtsem.

Kolejna kombinacja graczy, kolejna druga runda. Przez ten czas można było przywyknąć.

 

 

Rekord świata z gorzkim posmakiem

W ten sposób dobrnęliśmy do edycji z 2023 roku, która była iście rewolucyjna. Po raz pierwszy w historii w imprezie wystąpiło aż 40 państw, co stanowiło dowód rosnącej popularności darta w skali globalnej. Powróciła też faza grupowa, więc niezależnie od wyników Polacy mieli gwarancję rozegrania co najmniej dwóch spotkań.

Ratajskiemu daleko było do życiowej formy, a do składu wrócił Kciuk – wówczas nadal posiadacz karty. Niewiele jednak zabrakło, by kwestia awansu skomplikowała się już po pierwszym starciu z Portugalią. Mecz stał na bardzo słabym poziomie, co było wodą na młyn dla… Luisa Ameixy – debiutanta, który w takiej rywalizacji miał szansę namieszać.

Jose de Sousa nigdy przesadnie nie cenił swoich drużynowych partnerów (i ciężko mu się dziwić), ale Ameixa z otrzymanych szans korzystał – przynajmniej na tyle, na ile potrafił. The Special One dostał nawet lotkę meczową na bullu, którą – na szczęście – zmarnował. Ratajski zachował zimną krew i zamknął sprawę przy 64 punktach na liczniku. Polacy mogli z czystymi umysłami szykować się do meczu z Litwą.

Meczu, który przebił wszelkie oczekiwania. Jak bowiem wytłumaczyć, że po kiepskim starciu z Portugalią Kciuk i Ratajski z dnia na dzień podnieśli średnią o 38 punktów, ustanawiając nowy rekord świata w grze deblowej? 118,10 – wynik, który strącił z pierwszego miejsca Michaela van Gerwena i Raymonda van Barnevelda. Litwini nie zagrali najgorzej – zagrali wręcz nieźle, ale zostali postawieni w sytuacji bez wyjścia. A my zaczęliśmy wierzyć.

 

 

Jeśli jednak części fanów pojęcie darterskiego niedosytu nie było jeszcze znane, mecz 1/8 finału przeciwko reprezentacji Niemiec stanowił doskonały jego przykład. Wydawało się, że awans do ćwierćfinału jest koniecznością – w końcu kiedy, jeśli nie po rekordzie świata?

I rzeczywiście – Kciuk i Ratajski szli “łeb w łeb” z Martinem Schindlerem i Gabrielem Clemensem. To był typowy mecz do pierwszego przełamania. Przełamania, które przez całe spotkanie było na wyciągnięcie rąk Polaków. Z tym, że zawsze czegoś brakowało – a to podwójnej, a to checkoutu z dalszego dystansu, a to pomocy partnera na punktacji w newralgicznym momencie.

A Niemcy? Niemcom przy stanie 6:6 nie zabrakło niczego. Przełamali, utrzymali i wygrali – ku uciesze lokalnych kibiców. Wyższa średnia, lepsza optycznie gra i porażka 6:8. Dzień później Schindler i Clemens “przejechali się” po Anglikach, a my mogliśmy tylko rozmyślać, co by było, gdyby.

 

 

Blady występ dwóch triumfatorów

Rok 2024 to kolejny przełom. Gdy Polacy rozpoczynali przygodę z World Cupem, mało kto mógłby przewidzieć, że po nieco ponad dekadzie skład biało-czerwonych stworzą dwaj zwycięzcy turniejów PDC. I to takich prawdziwych turniejów, składających się na ProTour. Nowym, piątym już partnerem Ratajskiego, został Radek Szagański.

Złożyło się o tyle niefortunnie, że tamten sezon – inaczej niż sezon 2023 – nie był udany ani dla jednego, ani dla drugiego. Polski Orzeł po powrocie na właściwe tory zmagał się z problemami zdrowotnymi. Radek – po rewelacyjnej końcówce wcześniejszego roku i sukcesie w Q-Schoolu – zdążył stracić na jakości.

Wszystko to było widać w World Cupie. Zresztą, World Cup 2024 przyjął najbardziej typowy z typowych scenariuszy. Jak od wzoru: najpierw pewne, choć mało imponujące wyjście z grupy (4:2 z Norwegami i 4:1 z Węgrami przy około 80-punktowych średnich), a później brak jakiejkolwiek odpowiedzi na to, co przy tarczy prezentowali Szkoci – Wright z Andersonem. Porażka 2:8 nie była ani przesadnie rozczarowująca, ani zbyt bolesna. Ją po prostu dało się przewidzieć.

 

 

Czy to jest ten rok?

No i właśnie. Mamy sezon 2025 – czternasta próba, skład ten sam, co ostatnio: Ratajski plus Szagański. Gdybyśmy spojrzeli tylko na potencjał drużyny, pewnie znaleźlibyśmy edycje, w których akcje polskiej reprezentacji stały wyżej, nawet mimo najwyższego rozstawienia w historii – wszak biało-czerwoni przylecą do Frankfurtu z “dziewiątką”.

Z jednej strony – forma Ratajskiego stała się dość nieregularna, a o tegorocznych zwycięstwach Szagańskiego można powiedzieć głównie tyle, że od czasu do czasu do nich dochodzi. Deblowa gra z zeszłego roku także optymizmem nie napawa. Inna kwestia, że przecież dwa lata temu do ćwierćfinałów dotarły Francja i Szwecja. W poprzednim roku ich sukcesy powtórzyli Chorwaci i Włosi. Patrząc uczciwie, w składzie ostatniej z tych ekip nie ma żadnego gracza, który mógłby być choćby numerem dwa w polskiej reprezentacji. Skoro im wszystkim się udało, dlaczego nie mielibyśmy wierzyć, że teraz może się udać także naszym?

Wyjście z grupy – nawet mimo niewygodnego rywala w postaci RPA – będzie obowiązkiem. A co dalej? Dalej wiele zależy już od losowania. Gdyby trafili się Anglicy, nikt nie mógłby wymagać cudów. Gdyby jednak los okazał się łaskawy, to kto wie. Darterskiego potencjału nie brakuje. Oby we Frankfurcie udało się go zaprezentować we właściwym momencie i we właściwym czasie.

 

ZOBACZ TEŻ
World Cup of Darts 2025. Terminarz, transmisja, rozpiska grup, informacje
Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Maksymalny rozmiar przesyłanego pliku: 2 GB. Możesz przesłać: zdjęcie, audio, video, dokument, etc. Linki do YouTube, Facebooka, Twittera i innych serwisów wstawione w tekście komentarza zostaną automatycznie osadzone. Drop files here

Sponsor główny

Sklepy partnerskie

Zostań Patronem

Reklama