Obserwuj nas

Newsy

Spacerek Aspinalla, spektakl Claytona – znamy finalistów World Matchplay!

W Blackpool rozstrzygnięte jest już prawie wszystko – Nathan Aspinall i Jonny Clayton awansowali do finału trzydziestej edycji turnieju World Matchplay. Los nie był jednak przesadnie sprawiedliwy – obaj panowie stali dziś bowiem przed zadaniami o zgoła odmiennym poziomie trudności.

Źródło: Professional Darts Corporation

Styl jest sprawą trzeciorzędną

Po swoim ostatnim meczu Nathan Aspinall pokusił się o stwierdzenie, że obecnie nikt nie jest w stanie go pokonać. I cóż, nie jest tak, że jakoś bardzo w tę tezę wątpimy. Szkoda jedynie, że Joe Cullen nie wyglądał w sobotę na człowieka zainteresowanego weryfikacją jej prawdziwości.

Spotkanie rozpoczęła nieco chaotyczna pierwsza sesja. Wydaje się, że w mecz nieco lepiej wszedł Aspinall, który przy stanie 1:1 poczuł się aż zbyt pewnie – niepotrzebne rzucanie czerwonego środka powinno było skończyć się przegraniem wygranego lega, lecz z pomocą przyszedł nieskuteczny na podwójnych Cullen. W kolejnym legu Asp nawet przełamał, ale chyba zdążyliśmy się już przyzwyczaić, że w tegorocznym Matchplayu pojedyncze przełamanie jest warte mniej niż polska złotówka w dobie inflacji.

Po przerwie utrzymywana była ta sama tendencja – Aspinall był minimalnie lepszy, a w zasadzie grał dokładnie to, co gra przez cały turniej – był po prostu do bólu regularny, szczególnie na punktacji. Przed meczem istniały drobne obawy, że Cullen może w pewnym momencie nie dojechać z mocą punktową i obawy te zaczęły się materializować. Pomimo świetnego zamknięcia Rockstara ze 148 punktów, na drugą przerwę Asp schodził z prowadzeniem 6:4. A później zaczął odjeżdżać już na dobre. Bo trzecią sesję Cullen po prostu przespał. Nawet jeśli poziom Aspinalla spadł, to i tak był wystarczający, by zdobyć kolejne przełamanie. Z 6:4 w mgnieniu oka zrobiło się 10:5 i mecz powoli zaczął się zamykać.

 

 

 

 

Tymczasem Cullen grał tym gorzej, im więcej dostawał prezentów. O ile nienadzwyczajnej gry punktowej po części mogliśmy się spodziewać, to ciężko wyjaśnić, co tego dnia stało się z podwójnymi Rockstara – z elementem, który dotychczas był jego największym sprzymierzeńcem. Można powiedzieć, że z dwóch legów okradł się sam, mając w obu po dwa podejścia do tarczy przy ustawionej czystej podwójnej. To nie powinno jednak nikogo zmylić – poziom meczu siadł po obu stronach. Dla zobrazowania: w dwudziestu legach, obaj gracze aż 56 razy (!) mylili się na podwójnych. Aspinall nie grał nic specjalnego, ale ta gra błędów zdecydowanie działała na jego korzyść – na ostatnią przerwę schodził przy stanie 13:7, w zasadzie mając już mecz w garści.

Cullen wracał na scenę z misją niemożliwą do zrealizowania. Ciężko bowiem dokonywać comebacków, mając dwukrotnie więcej wizyt bez potrójnych niż przeciwnik. I rzeczywiście, ten mecz długo już nie potrwał. Szczególnie, że do Aspinalla wróciła moc na punktacji. W ostatniej sesji Asp popełnił tylko jeden błąd – zapomniał, że mecz nie kończy się na 16 wygranych legach. Ale uspokajamy – tak niezręcznie, jak niegdyś pomiędzy Joe Murnanem a Andym Hamiltonem, na szczęście nie było. Finalnie Aspinall wygrał więc nie 16:9, a 17:9 i po raz pierwszy w karierze awansował do finału Matchplaya.

Goń, Jonny, goń!

Nie ukrywajmy – po meczu Aspinalla z Cullenem czuliśmy niedosyt. Poziom był nienadzwyczajny, a emocje skończyły się w połowie spotkania. Dlatego po pojedynku Luke’a Humphriesa z Jonnym Claytonem spodziewaliśmy się fajerwerków. I dostaliśmy absolutny klasyk. Wreszcie!

Już sam początek zwiastował niezłe widowisko – była walka wewnątrz legów i był też poziom. Po dwóch utrzymaniach licznika, Humphries uraczył nas kapitalnym finiszem na czerwonym środku, który dał mu pierwsze przełamanie w tym spotkaniu. Niewiele brakowało, a przed zejściem na przerwę ugrałby jeszcze jedno – zabrakło jednak skuteczności na topie. Skorzystał z tego Clayton, jak na (prawdopodobnie) najskuteczniejszego na podwójnej szesnastce człowieka na tej planecie przystało.

 

 

 

 

Druga sesja zaczęła się od niespodziewanej wpadki Humphriesa. Trzy proste pomyłki na podwójnych pozwoliły Walijczykowi odrobić stratę przełamania. Ferret nie nacieszył się jednak tym faktem zbyt długo – w tym fragmencie meczu Humphries był bowiem dwie klasy wyżej pod względem punktacji. Dość powiedzieć, że w drugiej sesji ogólna średnia Claytona była wyższa, niż średnia z pierwszych 9 lotek. Taki stan rzeczy to proszenie się o kłopoty, więc na drugą przerwę Anglik schodził na prowadzenie 6:4.

ZOBACZ TEŻ
Barry Hearn potwierdził. Nadchodzą zmiany w mistrzostwach świata PDC!

Wraz z trzecią sesją przeżyliśmy swego rodzaju déjà vu. Cool Hand zdobył drugie przełamanie i pojawiło się niebezpieczeństwo, że mecz pójdzie tym samym szlakiem, co pierwszy półfinał. Ale nic bardziej mylnego – na całe szczęście dla widowiska, Ferret zdołał odrobić dwie kolejne partie, doprowadzając do stanu 8:7 dla Anglika. A potem historia znów zatoczyła koło. Dwa legi wygrał Humphries, dwa legi wygrał Clayton. Ilekroć wydawało się, że mecz zaczyna się zamykać, Walijczyk podkręcał tempo i niwelował straty. Pomagały mu w tym przede wszystkim fenomenalne podwójne – jeszcze przy stanie 11:9, Ferret imponował 64-procentową skutecznością na doublach. Mimo to przewaga Humphriesa – choć raz większa, raz mniejsza – cały czas istniała.

Ale w ostatniej sesji spotkania Clayton w końcu dopiął swego, po raz pierwszy od stanu 4:4 doprowadzając do remisu. Więcej – wyszedł nawet na prowadzenie! Przy stanie 13:12 Walijczyk miał nawet lotkę na przełamanie, ale pokazał, że nawet on jest tylko człowiekiem. Trzy kolejne partie – aż do stanu 15:14 – to pewna gra leg za leg. W trzydziestej partii stało się niemożliwe – przy szansie na bezcenne przełamanie, Clayton spudłował aż dwie lotki na doublach. Humphries uratował partię ostatnią lotką na podwójnej piątce. Cool Hand w pełnej okazałości? Tak. Ale tylko do momentu partii numer trzydzieści dwa, kiedy to Anglik spudłował singla, pozbawiając się lotki na podwójną. Pech chciał, że na liczniku Claytona było zaledwie 80 punktów. I tym razem Ferret okazał się bezlitosny – to była pierwsza i ostatnia w tym meczu lotka meczowa. Szkoda – chciałoby się powiedzieć. Bo ten klasyk akurat mógłby trwać i trwać.

 

 

 

 

Teraz pozostaje już tylko finał. Ten rozegrany zostanie w niedzielę, w sesji wieczornej. Start meczu zaplanowano na okolice godziny 21:15.

Wyniki:

🏴󠁧󠁢󠁥󠁮󠁧󠁿 Nathan Aspinall (95.26) 17:9 🏴󠁧󠁢󠁥󠁮󠁧󠁿 Joe Cullen (91.22)

🏴󠁧󠁢󠁷󠁬󠁳󠁿 Jonny Clayton (98.92) 17:15 🏴󠁧󠁢󠁥󠁮󠁧󠁿 Luke Humphries (95.86)

Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Maksymalny rozmiar przesyłanego pliku: 2 GB. Możesz przesłać: zdjęcie, audio, video, dokument, etc. Linki do YouTube, Facebooka, Twittera i innych serwisów wstawione w tekście komentarza zostaną automatycznie osadzone. Drop files here

Sponsor główny

Sklepy partnerskie

Zostań Patronem

Reklama