Nasze cykle
Top 5 z ŁND: wnioski po World Cup of Darts
World Cup of Darts 2024 przeszedł do historii. Podczas swojego przebiegu dostarczył nie tylko emocji i pięknych historii, ale także kilku ważnych lekcji. Dla niektórych obiecujących, innych napawających niepokojem. Nam, jako kibicom, dających powody do wyczekiwania na kolejną edycję jeszcze bardziej niecierpliwie niż dotychczas. Jakie wnioski możemy z niego wyciągnąć?
5. Lepszy Schindler to za mało
Podczas poprzednich WCoD problemów Niemców (poza odpornością psychiczną) wypatrywaliśmy w Martinie Schindlerze, który jako „dwójka” nie dostarczał Gabrielowi Clemensowi właściwej pomocy. W tym roku przystępując do zmagań wiadomo było, że do Frankfurtu jedzie najlepsza wersja Schindlera z możliwych – odporna na stres, punktująca jak z nut i ograna na dużych scenach. To jednak nadal nie wystarczyło. Od stanu 4-7 dla Irlandii Północnej w 1/8 finału The Wall wyciągnął zespół do decidera, ale w najważniejszych momentach jego partner niestety „nie dojechał”. Może to w końcu czas na zmiany? German Giant będzie pod koniec roku bronił pieniędzy za półfinał sprzed dwóch lat, a jego obecna forma sugeruje, że może być to trudne zadanie.
4. W Europie nie ma już słabych drużyn
Niespodzianki podczas World Cupu zdarzają się często, to fakt. Kto jednak jeszcze kilka lat temu zakładałby, że reprezentacje Włoch, Szwecji i Chorwacji będą rywalizować z darterskimi potęgami jak równi z równymi, i to podczas jednej imprezy? Poziom dyscypliny w ostatnim czasie podniósł się niesamowicie. To rzecz jak najbardziej pozytywna. Dzięki wysiłkom PDC i popularyzacji sportu w najdalszych zakątkach globu przez graczy ze ścisłego topu, dart cały czas się rozwija, a WCoD to najlepsze miejsce by dojrzeć tego rezultaty. Tyczy się to także krajów spoza starego kontynentu. Tajwan podczas debiutu w imprezie wyszedł z grupy, a progres widać było także wśród reprezentantów Bahrajnu.
3. Rytm ma znaczenie
Klątwa Taylora w końcu przełamana! O długo wyczekiwanym sukcesie Anglików napisano już bardzo wiele. Michael Smith i Luke Humphries sami przyznawali, że współpracowało się im świetnie, a gestów uprzejmości i czystego koleżeństwa między nimi na scenie było bez liku. Ważne jest jednak by poruszyć inną kwestię: jak bardzo pasowali do siebie stylem gry. Nie tylko pod kątem podziału punktacja-podwójne (Cool Hand momentami brał na siebie jedno i drugie), ale także rytmu rzutu. Obydwaj zawodnicy kończą swoje podejścia ekspresowo, bez zbędnego myślenia, mając od razu w głowie, co na tarczy zostawić partnerowi. Dzięki temu nawet grając z wolniejszymi rywalami, mogli wypracować sobie pewne interwały. Pomaga to poczuć, jakby brało się udział w meczu singlowym, z tą różnicą że punkty znikają czasem „same z siebie”. I choć szansa na powtórkę tego składu za rok jest niewielka, ani zawodnicy, ani kibice, na pewno by na nią nie narzekali.
2. Walia ma problem
Występ Walijczyków w tym roku pokazuje, że fraza „nie ma ludzi niezastąpionych” nie do końca jest prawdziwa. Informacja o wycofaniu się z turnieju Gerwyna Price’a gruchnęła na fanów jak grom z jasnego nieba, ale najmocniej dotknęła jednego człowieka – Jonny’ego Claytona. Jego drużynowa chemia z Icemanem była legendarna, a los nakazał mu wystąpić w parze z Jimem Williamsem. Ten nie wytrzymał presji i Walia odpadła już w debiucie. Pokazuje to, jak zależna jest kadra tego kraju od swoich dwóch największych nazwisk. Obydwaj mają jednak swoje lata, zwłaszcza The Ferret. A jak wygląda ich przyszłość. W skrócie – nieciekawie. Callum Goffin, Nick Kenny i Rhys Griffin po zdobyciu karty nie znaczą zbyt wiele w świecie PDC, a sukcesie Roberta Owena podczas UK Open w 2018 chyba zapomniał nawet on sam.
1. Za Ojczyznę!
W tekście o fenomenie World Cupu wspominaliśmy, że uczucie reprezentowania swojego kraju jest bardzo ważne dla kibiców. W tym roku dostaliśmy potwierdzenie, że udziela się ono także graczom. Są tacy, którym gra w koszulce narodowej daje niesamowitej siły. Cały rok pod własnym imieniem mogą reprezentować się przeciętnie, ale kiedy tylko nadchodzi ten jeden turniej, jakby odżywali na nowo. Koronnym tego przykładem jest Mensur Suljovic, który ponownie wprowadził Austriaków do wielkiego finału. Jego partner, Rowby-John Rodriguez, także się do nich zalicza. Musimy również wspomnieć Krzysztofa Ratajskiego, na którego zawsze można liczyć podczas WCoD. Lista ta jest oczywiście dłuższa (Simon Whitlock, Thibaut Tricole, Paul Lim), ale tyczy się to nie tylko indywidualnych występów. W imię wyższego dobra chwilowo udało się zakopać topór wojenny nawet Belgom.
Na przestrzeni dwunastu miesięcy świat darta może wywrócić się do góry nogami. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak wiele dużych turniejów jest przewidzianych na drugą połowę roku. Doświadczenia z tego roku pokazują, że oczekiwania wobec World Cup of Darts nigdy chyba nie mogą być zbyt wysokie. Zawsze dzieje się coś, co wspominamy przez kolejne lata, nawet jeżeli nie niesie za sobą długofalowych skutków. A Wy co najbardziej zapamiętacie z tegorocznej edycji? Dajcie nam znać w komentarzu!
Marek Rączkiewicz
4 lipca, 2024 o 14:28
Ja zapamiętam 3 rzeczy. Suljovica , Włochów i nielubiących się reprezentantów Belgii którzy zachowywali się na scenie jak starzy przyjaciele.